8 lipca 2014

8 lipca 2014

Jesteśmy sobie w Ningbo, projekt się toczy, droga kręta i wyboista, ale powiedzmy, że jakoś trzyma się to kupy. W zeszłą niedzielę zorganizowaliśmy na przykład tradycyjną imprezę AIESEC - Global Village. Nikt za bardzo nie wie, o co w tym chodzi, kazali nam tylko tańczyć i przygotować tradycyjne dania z naszych państw, ale było nawet sympatycznie. Degustacja potraw była najważniejszą częścią wydarzenia. Spodziewano się 150 osób, przyszło 30, więc moje 2 kilo ziemniaków i 3 kilo ryżu dziewczyn z Kolumbii się zmarnowało... Ups. Ale cóż - who cares? (tak, jestem podirytowana, ale o tym w innym poście).

Mimo wielu trudności organizacyjnych, bawiliśmy się dobrze. Spróbowałam wielu rzeczy z różnych zakątków świata, co było genialnym doświadczeniem - smaki zazwyczaj bardzo silnie kojarzą się z miejscem, a tutaj można było przekonać się o tym, jak są różnorodne. Nawet ugotowane na chińskich produktach smakowały bardzo charakterystycznie. Ja postawiłam na najpopularniejszy polski obiad, czyli schabowego z ziemniakami i mizerią ;) Z tym ostatnim miałam problem, bo w chińskim supermarkecie nie da się kupić śmietany. Podobnie jak masła, majonezu, kefiru... o czekoladzie już chyba kiedyś pisałam, a jeśli nie - to tak, czekolady też nie mają. Kupiłam więc do mizerii coś, co wydawało się być jogurtem naturalnym, ale po otwarciu okazało się, że rzeczywiście jest jogurtem, tyle, że słodkim. Musiałam więc nieźle ją posolić, ale o dziwo efekt był dość autentyczny :P

I taka ciekawostka - mleko Łaciate, kupione w tutejszym markecie! Co z tego, że kosztowało 13 yuanów i że jest tylko zwykłym mlekiem? Ważne, że polskie :)



moje stoisko ;)
  
Rosja - Maria i Sasha


Indonezja

dziewczyny z Włoch - Marika i Marialousia :)

Anais z Wenezueli :)

Errel z Francji

OC - członkowie lokalnego komitetu AIESEC (nie w komplecie) jedzący moje kotlety :P

 



Mexico! Jorge i Laura ;)
Portoryko i Omar :)

Kolumbia - Luna i Diana

Brazylia - Marina

Ukraina - Lidiia :)
  


Po Global Village mieliśmy wolne popołudnie, więc poszliśmy starym zwyczajem do galerii handlowej na karaoke - najpopularniejszą chińską rozrywkę, zaraz po jedzeniu. Początkowo byłam nastawiona sceptycznie, ale cóż - okazało się, że jest to całkiem fajna alternatywa normalnej imprezy :D Gardło boli mnie do teraz, chętnie powtórzę, jak dojdę do siebie ;)





I na koniec wiadomość dnia - David odzyskał plecak!

Dziś rano przyszła do niego paczka, a w niej jego torba z całą zawartością - paszportem, ipodem, pieniędzmi, kupionymi w Hangzhou pamiątkami i skarpetkami. Wszystko w nienaruszonym stanie. Plecak znalazł jakiś facet, włączył ipoda, znalazł tam adres Davida i po prostu go odesłał. Na przesyłce było jego nazwisko i numer telefonu, więc David zadzwonił do niego, chcąc dać mu znaleźne, ale koleś nic od niego nie chciał. Nie do wiary, że coś takiego wydarzyło się naprawdę - w Europie zgubione znaczy zazwyczaj skradzione i koniec. Chińczycy natomiast wcale nie byli zdziwieni - powiedzieli, że to normalne, że skoro ktoś znalazł czyjąś własność, powinien ją odesłać. To jest właśnie jeden z tych momentów, w których dostrzegam różnicę w myśleniu Azjatów i Europejczyków i jeden z nielicznych, w których tą różnicę lubię.

Jeśli chodzi o znaleziony paszport, to został on już zablokowany, a w drodze jest nowy wraz z nową chińską wizą... :P Tak więc przejścia Davida zakończyły się ostatecznie wydaniem kilkuset yuanów, spędzeniu pięciu dni w Szanghaju i tysiącem kłótni. Warto jednak było dla odzyskania wiary (po raz kolejny zresztą, patrz: moi homestays), że są w tym kraju uczciwi i pomocni ludzie.

0 komentarze:

Prześlij komentarz