14 lipca 2014

14 lipca 2014

Miesiąc mieszkania w Chinach już za mną. Patrzę wstecz i mam nieodparte wrażenie, że nie wykorzystałam tego czasu najlepiej, jak potrafiłam i choć pobyt tutaj mi się dłużył, bo przez  jego większość chciałam stąd po prostu wyjechać i nie wracać, czas jakoś tak uciekł mi przez palce. Uświadomiłam sobie w międzyczasie także, że to, że nie podoba mi się w Chinach niekoniecznie jest winą tylko i wyłącznie samych Chin, a w dużej mierze ludzi, których tu spotkałam. Ludzi, którzy mieli nam pomagać, a jedynie wszystko komplikują. Którzy mieli organizować, a marnują nasz czas. Którzy mieli pokazać nam Chiny, a na wycieczki zabierali nas tylko do galerii handlowych, bo to jedyna rzecz, jaka ich interesowała... Ehh, Aiesec.

Zdałam sobie też sprawę z tego, że chociaż mieszkam w Ningbo od miesiąca, tak naprawdę niczego nie widziałam w tym mieście. Nie mamy czasu na zwiedzanie - pracujemy prawie we wszystkie weekendy (mimo, że nie było tego w umowie...), codziennie kończymy po 16-17 i nie mamy już potem czasu, aby gdzieś pojechać. Ningbo jest ogromne i dojazd gdziekolwiek zajmuje co najmniej godzinę lub półtorej, a o 19 musimy być już domu na kolacji. Po 19 nie możemy już nigdzie wyjść, bo o tej porze nie jeżdżą już autobusy. Spędzamy więc wieczory głównie przed laptopami, czas się marnuje, a tu jest tak wiele do zobaczenia!

W sobotę, korzystając z drugiego od miesiąca wolnego dnia na projekcie, wybraliśmy się nad pobliskie jezioro Dongqian. Ludzie z lokalnego komitetu nie wiedzieli nawet o jego istnieniu (bo i po co się czymś zainteresować - lepiej spędzać czas grając w gry na telefonie), a to naprawdę piękne miejsce. Na wycieczkę wybrała się też z nami Monka - moja znajoma, która w zeszłym semestrze była na wymianie w Polsce i akurat mieszkała w okolicach Ningbo ;)

Zwiedzanie zaczęliśmy od zachodniej strony jeziora, gdzie znajduje się bardzo charakterystyczna, złota statua oraz mnóstwo pięknych świątyń.




















Całość naprawdę robiła wrażenie, jednak dokładniejsze zwiedzanie uniemożliwił nam upał. Naprawdę, był niemiłosierny, nigdy w życiu nie czułam takiej temperatury i choć zazwyczaj świetnie się czuję w 35*C, tym razem (ze względu na dużą wilgotność powietrza i brak wiatru) było to dla mnie zdecydowanie za dużo. W dodatku byliśmy głodni, bo wyruszyliśmy akurat w porze lunchu i nie mieliśmy gdzie i kiedy zjeść, więc po szybkim obejściu tej części jeziora pojechaliśmy dalej z nadzieją, że znajdziemy coś do jedzenia. Nie było to takie łatwe, bo tutaj restauracje są otwierane tylko w wyznaczonych godzinach i nie można przyjść na obiad, kiedy się chce, ale w końcu znaleźliśmy miejsce, które było czynne. W dodatku w ładnej okolicy ;)



Po lunchu pogoda się zmieniła i było już chłodniej, więc poszliśmy dalej zwiedzać okolice jeziora. Zakochałam się w tym miejscu! Pierwszy raz w Chinach coś naprawdę mi się spodobało. Jezioro, góry w oddali, cisza i spokój.





Chcieliśmy przedostać się mostem na drugą stronę jeziora i przewoźnicy z dorożek zaoferowali się, że zawiozą nas tam za 2 yuany od osoby. Tylko 2 yuany? No to jedziemy!




Przejażdżka była świetna, robimy zdjęcia, cieszymy się. Jednak po dosłownie 10 sekundach panowie zatrzymują się przed budką z biletami i tłumaczą, że aby przejechać przez most, musimy kupić bilety, a wstęp jest tylko do godziny 17, a jest 16:50. Hmm, dlaczego nie powiedzieli nam wcześniej? Wysiedliśmy i powiedzieliśmy, że w takim razie nie jedziemy dalej i już. Oczywiście chcieli, żebyśmy im zapłacili, no bo "najpierw chcieliśmy, a teraz nie chcemy", ale nie było nawet o tym mowy. Na dodatek mówili tylko w dialekcie Ningbo i to tak niewyraźnie, że nawet Monka, która znała ten dialekt, miała problem ze zrozumieniem. Później poszliśmy do budki z biletami i okazało się, że nie ma żadnych ograniczeń czasowych i bez problemu możemy wejść. Tak więc na przyszłość radzę unikać takich, ekhem, przewoźników - zwykli naciągacze, słyszałam też o innych podobnych przypadkach.

Przeszliśmy więc pieszo przez most, podziwiając genialne widoki, świątynie i robiąc zdjęcia ;)



z Monką ;)

specjalistyczny sprzęt do selfie :P




Omar, Errel, ja, Monka, Marilu, Liddia, Dasha i Nathan

korzystając z ciszy i spokoju... :P







Zaczynało się ściemniać i trzeba było myśleć o powrocie, zobaczyliśmy więc szybko jeszcze ostatnią świątynię i poszliśmy na autobus.


















Ten dzień był jak dotąd zdecydowanie najbardziej udany - przekonałam się, że Chiny to nie tylko smog i biurokracja, ale że czasem mogą być naprawdę piękne. Postanowiłam więc nie marnować więcej czasu i przez kolejne dwa tygodnie, kiedy tu będę, zobaczyć w tym mieście jak najwięcej. Ciąg dalszy realizacji tego planu wkrótce ;)

0 komentarze:

Prześlij komentarz