17 lipca 2014

17 lipca 2014

Zachęcona sobotnim zwiedzaniem, postanowiłam nie marnować więcej czasu na robienie głupot i dostosowywanie się do nieumiejętnie ułożonego planu pracy na wolontariacie. Kiedy dowiedziałam się, że niedzielny i jak zwykle bardzo ważny zapewne event (patrz: wspomnienia z Global Village) ma się odbyć między godziną 14 a 16 (czytaj: zmarnowanie całego dnia, bo ani rano się gdzieś ruszyć, ani po południu), postanowiłam go olać. W umowie projektu nic nie było o pracy w niedziele, więc formalnie nie musiałam tego robić i to właśnie napisałam przewodniczącemu projektu. Zamiast tego wybrałam się na samotną wycieczkę po mieście. Tego mi było trzeba - trochę wolności, niezależności, czasu dla siebie, kiedy nikt mnie nie poganiał ani kiedy ja nie musiałam się na nikogo oglądać. Nie stronię od towarzystwa, ale czasem po prostu lubię coś zrobić sama.

Na początku wybrałam się do kościoła. Tak, jest tu kościół katolicki, jedyny w całym mieście. O bliżej nieokreślonej godzinie (coś między 10.30 a 11 - przyjeżdżam zawsze o 10:40 i czasem jest po rozpoczęciu, a czasem przed :P) odprawiana jest tu Msza po angielsku. Nie wiem właściwie, czy poza tą Mszą jest jeszcze jakaś inna, ciężko o jakiekolwiek informacje, więc trzymam się tej jednej godziny. Dla ciekawych tego, co można zastać w chińskim kościele - zwykle wypełniony jest do połowy, z czego 2/3 to Chińczycy, a pozostali to obcokrajowcy. Biorąc pod uwagę, że Ningbo liczy kilka milionów mieszkańców, jest to naprawdę garstka, ale dobrze, że w ogóle jakiś kościół tu działa:P Msza jest najzupełniej normalna, niczym się nie wyróżnia spośród innych ;)



Po Mszy wybrałam się na Tianyi Square - główny plac w centrum Ningbo. To po prostu duży plac, naookoło trochę sklepów i restauracji, obok niego jest kolejny kościół katolicki, ale nie wiem, czy nie jest przypadkiem tylko zabytkiem.


Po zejściu z Tianyi Square poszłam do księgarni i przepadłam tam na półtorej godziny. Nie mogłam się napatrzeć i nacieszyć tymi książkami. Mają tam dosłownie wszystko: słowniki, podręczniki, ćwiczenia do HSK, legendy chengyu, wszystkie możliwe powieści przetłumaczone na język chiński - są to rzeczy, których kupienie w Polsce graniczy z cudem. W dodatku są bardzo tanie, przynajmniej o połowę niż przeciętne książki w Polsce i gdyby nie ograniczenia bagażowe, wykupiłabym chyba połowę sklepu, bo już ochota na rzucenie studiów już trochę mi przechodzi. Na początku przyszłego tygodnia muszę oszacować ilość wolnego miejsca w walizce i wtedy wybiorę się na większe zakupy ;) Ale za pierwszym razem kupiłam...


Tak, uwielbiam tą książkę i ciągle pozostaję pod jej wrażeniem, można powiedzieć więcej - jestem szalona na jej punkcie. Czytanie wygląda tak, że otwieram ją na przypadkowej stronie, żeby sprawdzić, czy rozumiem i przepadam na godziny. Rozumiem sporo, myślę, że około 60-70%, ale rozpracowuję też już poszczególne fragmenty ze sprawdzaniem nieznanych mi słów i znaków. Kupienie tej książki w wydaniu chińskim było więc genialnym pomysłem, bo dzięki temu mogę się zatrzymać i skupić na każdym pojedynczym jej zdaniu... I tak, czytana po chińsku tak samo wyrywa serce.

Po tym, jak wreszcie wyszłam z księgarni skierowałam się w stronę Tianyi Library, która właściwie nie jest biblioteką, a pięknym ogrodem i jest najbardziej znanym obiektem w Ningbo. Po drodze minęłam dość spore i bardzo ładne jezioro zwane tutaj Moonlake oraz znalazłam całkiem ładną świątynię:








Świątynie w Chinach nie są zabytkami - ludzie naprawdę przychodzą tutaj, żeby się modlić i prosić bóstwa o różne rzeczy, których potrzebują, palą kadzidełka, a nawet zostawiają owoce. Szczerze mówiąc, myślałam, że takie rzeczy to już przeżytek, ale jak widać nie.

Kiedy dotarłam do biblioteki, rozpadało się. W Ningbo są tylko dwa typy pogody - albo straszny upał, albo straszna ulewa. Nie zaobserwowałam jak dotąd żadnych stanów przejściowych - nieważne, co się będzie działo, i tak zawsze trzeba mieć ze sobą parasol ;) Zwiedzanie w Chinach jest dosyć drogie (normalny bilet wstępu kosztował 30 yuanów), ale w większości miejsc uznają legitymacje studenckie (a nawet rosyjskie prawo jazdy - pozdrowienia dla Sashy! :P), więc zapłaciłam połowę ceny.

Poniżej zdjęcia z biblioteki, a raczej ogrodu ;)















Wieczór spędziłam także "po mojemu", czyli poszłam na spotkanie Couchsurfingu w Ningbo :) Jakiś czas temu skontaktował się ze mną Michael, który mieszka tu od kilku miesięcy i zaproponował wspólne zorganizowanie spotkania. Jak dotąd nikt tego w Ningbo nie robił - nie ma tu zbyt wielu turystów, więc Couchsurfing nie jest znany. Na spotkanie przyszło jednak osiem osób - to niezły początek, wyszła inicjatywa, więc może z czasem się to rozwinie. Spotkanie różniło się zupełnie od naszych lubelskich spotkań - tam zazwyczaj po prostu się przychodzi i rozmawia przy piwie, tutaj było dość oficjalnie, bo Michael postawił sobie za cel wyjaśnienie dokładnie idei couchsurfingu i planu na organizację spotkań. Ale było bardzo sympatycznie. A, no i byłam jedynym obcokrajowcem ;)



Właściwie w ciągu ostatnich dni sporo się działo - dużo zwiedzałam, a i nie napisałam jeszcze o najważniejszej rzeczy, czyli o tym, co robimy obecnie na wolontariacie. Mój Internet jest jednak tak wolny, że zdjęcia do jednego posta ładuję przez 3-4 dni, nie nadążam więc z publikowaniem postów na bieżąco. Mam nadzieję, że uda mi się wszystko uzupełnić jeszcze przed wyjazdem ;)

Przede mną ostatnie 2 tygodnie w Chinach!

0 komentarze:

Prześlij komentarz