22 lipca 2014

22 lipca 2014

Jest wcześnie rano. Przyjeżdżamy na wyznaczone miejsce, wysiadamy z autobusu i kierujemy się ścieżką w stronę lasu. Idziemy przez około pół godziny, bo dalej nie da się dojechać, można iść tylko pieszo. W końcu docieramy na miejsce - teren ogrodzony jest drutem kolczastym, widzimy szare mury i prowadzącą do obozu bramę. Gdy przez nią przechodzimy, mamy wrażenie, że czas się zatrzymał, ale okazuje się, że to naprawdę rzeczywistość, chora, chińska rzeczywistość. Widzimy stojących w równym rzędzie salutujących żołnierzy. Na obdrapanych, szarych ścianach głównego budynku widnieją czerwone niczym krew komunistyczne hasła.






Wszystko wskazuje na to, że znajdujemy się w obozie koncentracyjnym, jednak nic bardziej mylnego. Ten piękny kraj przygotował bowiem dla mnie jeszcze jedną niespodziankę:


Chińskie obozy wakacyjne!




Tak, wiem, że ciężko w to uwierzyć, ale to właśnie w tym miejscu chińskie dzieci spędzają wakacje, a właściwie wakacje, których nawet nie mają, bo przyjechały się tu uczyć. Codziennie rano wstają o 6, rozpoczynają dzień gimnastyką, półgodzinnym bieganiem, dopiero potem jedzą śniadanie, a po nim mają półtoragodzinny trening wojskowy. Następnie jedzą lunch, a potem mają lekcje. Chiński, angielski, matematyka, przyroda i można by tak wymieniać bez końca. Nauczanie ich angielskiego jest właśnie naszym zadaniem na ostatnie 3 tygodnie wolontariatu.

Na świecie żyje około 6 mld ludzi, z czego około 1,5 mld to Chińczycy. Prawdopodobieństwo tego, że urodzę się w Chinach, wynosiło aż 25%. Do końca mych dni będę dziękować Bogu za to, że dał mi życie w Europie.

Miejsce jest naprawdę ponure. W jego sąsiedztwie znajduje się chyba jedyna rzecz bardziej koszmarna od smutnego klauna na imprezie: opuszczone wesołe miasteczko. Zdezelowane sprzęty, rdza, porzucone budki z biletami. Jest też kolorowy zamek, którego farba dawno wyblakła. Miejsce wygląda, jakby jego świetność minęła co najmniej 20 lat temu.








Ok, to są wrażenia z pierwszego tygodnia. Potem trochę się poprawiło - przede wszystkim okazało się, że wesołe miasteczko nie jest wcale opuszczone, tylko nieczynne poza weekendami. Pewnego dnia poszliśmy też z dziećmi do zamku, który wyglądał jak ruina, jednak kiedy znalazłam się po drugiej stronie drzwi, myślałam, że śnię.



W środku znajdowało się wielki plac zabaw dla dzieci, stylizowany na miasteczko. Można było tam m.in. przejechać się wozem policyjnym, ugasić sztuczny pożar prawdziwą wodą, wydoić plastikową krowę, pracować jako kucharz, sprzątacz, robotnik posługujący się pluszowymi cegłami, bawić się w archeologów.

Jak tam byłam, zadawałam sobie tylko pytanie "Chiny, co jeszcze?" :P





  

Dzieciom zainstalowano także basen, organizowaliśmy dla nich także zajęcia na świeżym powietrzu. 

  
 

Jeśli chodzi o same lekcje, dzieci na ogół nie są zbyt chętne do nauki. Właściwie to wcale im się nie dziwię, bo mi też nie chciałoby się uczyć w wakacje, kiedy na zewnątrz temperatura wynosi 35* i więcej. Niektóre klasy są niechętne na tyle, że udają, że nic nie rozumieją po angielsku. Nie wiem też, gdzie podziała się ta słynna chińska dyscyplina - w klasie oprócz nas zawsze jest też nauczyciel, a mimo to zdarza się, że uczniowie robią co chcą, rozmawiają, nie słuchają i nie przejmują się lekcją. Nikt nie zwraca im uwagi.

Są jednak też fajne dzieciaki i grupy, z którymi pracuje się bardzo dobrze :) Zwykle prowadzimy lekcje po 2-3 osoby, rzadziej w pojedynkę i najczęściej improwizujemy, bo o tym, którą klasę będziemy dziś uczyć, dowiadujemy się często 5 minut przed lekcją. Zwykle przeprowadzamy różne gry, zabawy, zawody, bo tak najłatwiej o ich uwagę, choć nie zawsze sprawdza się to w starszych klasach. Dzieci są w wieku od 7-8 do 14-15 lat. Rozbieżność jest więc bardzo duża, miałam okazję pracować z różnymi rocznikami i przekonać się, co się w ich przypadku sprawdza, a co nie, więc dla mnie to przydatne doświadczenie.


 



Przede mną ostatnie 3 dni w Ningbo, a potem ruszam dalej. Jestem w trakcie pakowania się, robienia ostatnich zakupów, sprawdzania, czy wszystko zmieści mi się do walizki... Na blogu pojawi się prawdopodobnie jeszcze jeden wpis redagowany z Chin, reszta pewnie już z Polski. O ogólnych wrażeniach po kolejnych tygodniach napiszę pewnie także po powrocie. Pozdrowienia :)

0 komentarze:

Prześlij komentarz