28 sierpnia 2013

28 sierpnia 2013

Dotknięta aktualnie wakacyjnym nic nie robieniem stwierdziłam, że warto by tu wspomnieć o jeszcze jednym tegorocznym wyjeździe. Była to jedna z tych podróży, której odbycie postawiłam sobie w tym roku za punkt honoru - to wstyd, że odwiedziłam już kilkanaście państw, a nie byłam nawet u naszych najbliższych sąsiadów. Powiedziałam więc, że niech się dzieje co chce, ale w tym roku muszę pojechać do Berlina. I tak zaraz na początku wakacji po raz pierwszy w życiu przekroczyłam zachodnią granicę państwa po to, by spędzić dwa dni w stolicy sztywnego (w powszechnym mniemaniu) i perfekcyjnego do bólu państwa - Niemiec. Trudno mi opisać wszystko w jednym poście, ale się postaram ;)


Podróż ta tym różniła się od dotychczas tu opisywanych tym, że była bardzo wcześnie zaplanowana. Już od lutego wchodziłam codziennie na stronę polskibus.com i sprawdzałam, czy są się już bilety na lipiec. Pojawiły się 27 kwietnia. Od razu zadzwoniłam do Kazi i już kilka minut później kupiłyśmy dwie pierwsze sztuki. Tym sposobem dojechałam do Berlina i wróciłam za 60zł, łącznie z dojazdem do i z Warszawy. Tak się teraz zjeżdża ;)

Mając bilety, mogłyśmy zacząć poszukiwania noclegu na couchsurfingu. Na samym początku ustaliłyśmy, że znajdziemy sobie hosta ze względu na mnóstwo pozytywnych opinii, jakie usłyszałam o tym projekcie. Berlin to ogromne miasto, więc uznałyśmy, że nie będziemy miały żadnych problemów ze znalezieniem noclegu. Okazało się jednak, że mimo wielu wysłanych wiadomości nikt nie był zbyt chętny, aby nas do siebie zaprosić i miałyśmy już momenty załamania, kiedy zaczynałyśmy rozpaczliwie szukać tanich hosteli (co w Berlinie zasadniczo nie istnieje ;p). Dostałyśmy co prawda kilka propozycji noclegów, ale na żadną z nich raczej bym się nie skusiła (oferty w stylu 45-latek z żoną i dziećmi, Turek albo osoby no-name, bez żadnych komentarzy ani konkretnych informacji na profilu. Nic, tylko jechać ;)). W końcu wśród tych propozycji pojawiła się jedna, najbardziej sensowna i obiecująca - Manuel, 29-letni fotograf, który często przyjmował Polaków i miał od nich dużo pozytywnych opinii na profilu. Postanowiłyśmy więc, że wybierzemy się właśnie do niego.


Bus odjeżdżał z Warszawy o godzinie 23, więc po całej (w moim przypadku, jak zwykle, nieprzespanej ;p) nocy podróży o 8:30 rano byłyśmy na Zentraler Omnibus Bahnhof w Berlinie. Tak się fantastycznie złożyło, że nasz gospodarz mieszkał w tej samej dzielnicy, zaledwie 10 minut pieszo od dworca. Oczywiście, zanim tam doszłyśmy, kilka razy zabłądziłyśmy i cały spacer zajął nam prawie 30 minut - nie obyło się bez telefonu od Manuela z pytaniem, dlaczego jeszcze nas nie ma :P W końcu dotarłyśmy na miejsce, nasz gospodarz poczęstował nas śniadaniem, porozmawiał z nami kilka minut, po czym powiedział, że musi iść do pracy i zostałyśmy z jego współlokatorem, bardzo sympatycznym, choć strasznie zapracowanym Amerykaninem. Chwilę odpoczęłyśmy, ogarnęłyśmy się i, mimo zmęczenia, od razu wyszłyśmy na miasto - w końcu szkoda było czasu na siedzenie w mieszkaniu ;)

Nie miałyśmy żadnego konkretnego planu zwiedzania, jak zwykle. Kiedy jadę do obcego miasta, nie interesuje mnie chodzenie po wszystkich muzeach i zabytkach, najważniejsze jest dla mnie spędzenie czasu w tym mieście, podróżowanie po nim komunikacją miejską i poznawanie jego natury. Tak było i tym razem, chciałam po prostu pochodzić sobie po Berlinie, zjeść kiełbaskę z curry i co najwyżej zrobić sobie zdjęcie pod Bramą Brandenburską. Nie ogarnęłam nawet gdzie, jak i czym dojechać. wychodząc z założenia, że "jakoś to ogarniemy" na miejscu. Całe szczęście, że Kazia kupiła mapę :)

Zaczęłyśmy od kupienia Tageskarte (6,50 euro), czyli całodziennej przejazdówki na metro i autobusy. Bez tego ciężko byłoby cokolwiek zwiedzić, więc jest to absolutna konieczność, kiedy jedzie się do miasta tylko na dwa dni. Chwilę potem wsiadłyśmy w metro i pojechałyśmy przed siebie. Wysiadłyśmy pod dworcem ZOO, znanym z powieści Christiane Felscherinow. Fajnie było zwiedzić miejsce, które widziało się wcześniej w filmie i mieć na uwadze jego historię.


tyły dworca ZOO
Tam dokonałyśmy wspaniałego odkrycia - okazało się, że spod dworca odjeżdża autobus (linia 100), który jedzie na Alexanderplatz, mijając po drodze większość miejsc wartych zobaczenia, m.in. Reichstag, Bramę Brandenburską, Katedrę Berlińską, Nikolaiviertel, mosty na Szprewie i tym podobne. Na dodatek autobus był piętrowy, więc miałyśmy z niego świetny widok. Podróżowałyśmy jednym autobusem przez dwa dni i tak zwiedziłyśmy praktycznie wszystko.

Reichstag

Brama Brandenburska
Berliner Dom (katedra)
Nikolaiviertel i Szprewa

Brama nocą

fontanna na Alexanderplatz

Brama raz jeszcze

Na obiad zjadłyśmy oczywiście currywurst w barze Wursterei niedaleko dworca ZOO. Jako miłośniczka kiełbasy stwierdzam, że była świetna ;)


Na drugi dzień całe przedpołudnie spędziłyśmy w parku w Charlottenburgu. Fantastyczne miejsce - będąc w Berlinie, koniecznie trzeba je odwiedzić. To oaza spokoju w tak dużym mieście jak Berlin, można tam naprawdę odpocząć, a po całej nocy podróży i dniu zwiedzania nie miałyśmy już ochoty na nic innego ;)



Potem wybrałyśmy się metrem do nieco oddalonego od centrum miejsca pamięci Muru Berlińskiego:




Wieczorem relaks na placu pod Katedrą, ostatnia wizyta pod Bramą Brandenburską, wieczorem wyjście na piwo z Manuelem i na drugi dzień o 9:30 odjazd z dworca ZOB w kierunku Warszawy. Dwa pełne dni w Berlinie w zupełności wystarczyły, aby zobaczyć miasto (na upartego dało by się to zrobić nawet w jeden dzień). Moja potrzeba odwiedzenia Niemiec została zaspokojona ;)

Refleksja na temat Niemiec i Niemców: 
Ku mojemu wielkiemu zaskoczeniu Niemcy naprawdę są krajem do bólu idealnym (jak to powiedział Manuel: "I like Poland, because Germany is too perfect" :P), a kawały o Niemcach, uwaga, wcale a wcale nie są kawałami... "Schatz!" - wypowiedzianego z doprawdy wielką czułością do dziewczyny przez pewnego pana w sklepie nie zapomnę chyba nigdy :P

Refleksja na temat Couchsurfingu:
Znalezienie noclegu przez CS wcale nie jest takie łatwe, jak by się mogło wydawać, nawet w dużym mieście. Jeśli nie ma się szczęścia, można wysłać dziesiątki albo nawet setki wiadomości i nie otrzymać żadnej pozytywnej odpowiedzi. Warto jednak próbować, bo kiedy się uda, jest to bardzo fajne doświadczenie i spora redukcja kosztów podróży. Ostrzegam jednak, że gospodarze mogą być naprawdę osobliwi i oferować różne warunki noclegowe, więc trzeba się przygotować naprawdę na wszystko ;) Ogólne odczucia mam jednak jak najbardziej pozytywne, a takie podróżowanie zmienia światopogląd i przywraca wiarę w ludzi. Dla wszystkich, którzy nie są przekonani do CS: tak, pojechałam do mieszkania dwóch zupełnie obcych facetów, nie, nie uważam, żebym straciła rozum i tak, wróciłam cała i zdrowa ;)

Refleksja na temat Polskiego Busa:
Była to moja pierwsza podróż PB i moje wrażenia są jak najbardziej pozytywne - tanio, komfortowo, żadnych problemów po drodze. W żaden inny sposób nie dałabym rady tak tanio dojechać do Berlina (bilet "do" z Warszawy kosztował 30zł, a powrotny 15zł!!). No, chyba, że stopem, ale to inna bajka ;)


I na koniec - ukochany autobus. Jeśli będziecie kiedyś w Berlinie, koniecznie przejedźcie się Stówą! :)


0 komentarze:

Prześlij komentarz