23 lipca 2013

23 lipca 2013

Zasadniczo sprawa z graniem na ulicy w Budapeszcie jest dość skomplikowana.

Wszystko było zaplanowane, zorganizowane i właściwie już gotowe do zrealizowania, kiedy przypadkiem dotarła do nas niemalże druzgocąca informacja: granie na ulicach w Budapeszcie jest zakazane. Przekopałam pół Internetu, aby znaleźć potwierdzenie tej informacji i niestety okazało się, że jest ona prawdziwa. Aby móc grać, należy otrzymać odpowiednie pozwolenie od władz miasta, o które należy ubiegać się miesiąc (!) wcześniej, a i tak mało kto je otrzymuje, a spotkanie z policją podczas grania grozi mandatem w wysokości 5-30 tys. forintów (ok. 75-450 zł). Z pomocą przyszła nam jednak Savane z bloga readyforbusking, która dodała nam nieco otuchy i dała nadzieję na to, że mimo przepisów jednak uda nam się zagrać, za co bardzo dziękujemy! :)


Próby do występów rozpoczęliśmy kilka tygodni przed wyjazdem. Repertuar mieliśmy dość różnorodny - zaczynając od zagranicznej komerchy, a kończąc na polskiej ludowszczyźnie. Jeśli chodzi o obsadę instrumentalną, mieliśmy do dyspozycji gitarę, melodykę, kahon, grzechotkę, flet i wokalistkę (oraz wokale pomocnicze :P). W praktyce wyglądało to tak, że wszyscy grali na wszystkim, w zależności od utworu. Mimo wielu niedociągnięć, byliśmy przygotowani całkiem dobrze, większość piosenek zrobiliśmy dość ambitnie i chcieliśmy sprawdzić, jak ludzie przyjmą naszą muzykę. Za radą Savane postanowiliśmy zaryzykować i zagrać mimo zakazu.

Przez pierwsze dwa wieczory w Budapeszcie nie odważyliśmy się jednak wyjść na ulicę. Podczas dwudniowego zwiedzania nie spotkaliśmy na naszej drodze ani jednego ulicznego grajka, za to mnóstwo rendorszagów panoszących się wszędzie i pilnujących porządku. Poza tym chcieliśmy trochę pozwiedzać, a upały panujące za dnia dosłownie zmiatały nas z nóg i wieczorem zwyczajnie nie mieliśmy już siły na nic ambitnego. Ostatecznie wyszliśmy grać tylko ostatniego wieczoru. I bardzo żałowaliśmy! :)

Nasz wybór padł na Wyspę Małgorzaty, gdzie poprzedniego dnia spędziliśmy kilka godzin i nie spotkaliśmy ani jednego policjanta, było za to mnóstwo ludzi odpoczywających w parku i przy fontannie. Postanowiliśmy ustawić się niedaleko mostu, przy wejściu na wyspę, na ulicy, którą ludzie wracali z wieczornego pokazu świateł.


Ten wieczór był po prostu fantastyczny, a granie na ulicy stało się kolejnym wspaniałym doświadczeniem. Nasze wcześniejsze obawy były zupełnie zbędne - graliśmy przez prawie dwie godziny i nie spotkaliśmy policji, nikt nas nie przeganiał ani się nie czepiał. Wręcz przeciwnie - ludzie zatrzymywali się, słuchali i widać było, że reagują na muzykę bardzo pozytywnie. Niektórzy nawet specjalnie przechodzili na drugą stronę ulicy, żeby wrzucić nam parę drobnych... a czasem nawet więcej ;) Usłyszeliśmy wiele miłych słów i zachęty do dalszego grania. Pozdrawiam z tego miejsca przemiłego Wietnamczyka, który co prawda nie miał pojęcia, gdzie jest Polska, ale został z nami do końca występu i polecał nam inne miejsca w Budapeszcie, w których wieczorami nie ma policji :P Niestety na drugi dzień musieliśmy już wyjeżdżać, czego w tamtej chwili bardzo żałowaliśmy.

To wszystko świadczy o tym, że uliczni muzycy są w Budapeszcie bardzo dobrze przyjmowani, wręcz pożądani, a dziwne przepisy pozbawiają miasto klimatu, jaki tworzy grana wieczorami muzyka. To naprawdę dziwne, że można legalnie pić alkohol na ulicy, ale śpiewanie jest już przestępstwem.

powrót do hostelu po występie ;)

Jeśli chodzi o konkrety, czyli zarobki, udało nam się uzbierać ponad 5000 tys. forintów w 1,5h grania, czyli około 80 zł. Uważamy, że to całkiem niezła suma, zwłaszcza, że zarobiona w łatwy i przyjemny sposób. Do utworów, które podobały się najbardziej, należały zdecydowanie polskie piosenki utrzymywane w klimacie ludowym ("Hej, bystra woda", Brathanki) oraz utwory zagraniczne, bardziej komercyjne.

Rady dla osób, które planują wybrać się na street do Budapesztu: 
Jak widać, przepisy da się ominąć, jeśli wybierzemy dobry czas i miejsce. W ciągu dnia w mieście kręci się mnóstwo policji, jednak wieczorami jest zdecydowanie luźniej. Polecamy Wyspę Małgorzaty, gdyż jest tam dosyć tłoczno, a nikt tam nie pilnuje - nasze doświadczenia były jak najbardziej pozytywne ;) Metro raczej nie jest dobrym miejscem, zwłaszcza dla kilkuosobowego zespołu, bo za dnia jest tam zbyt głośno i tłoczno, a w nocy jest zamknięte. Jeśli chodzi o godzinę, proponujemy przedział czasowy między 19 a 23 - potem miasto się wyludnia i nie ma już dla kogo grać.

Czujemy niedosyt. Wiele bym dała za jeszcze jeden taki wieczór w Budapeszcie... W tym roku niestety już raczej nie uda nam się pojechać na zagraniczny street, ale jesteśmy pewni, że nie był to nasz ostatni tego typu wyjazd. ;)

0 komentarze:

Prześlij komentarz