5 stycznia 2014

5 stycznia 2014

Co do był za wyjazd! Jeśli chodzi o autostop, jak dotąd zdecydowanie najciekawszy i najbardziej odkrywczy. Poznaliśmy naprawdę wielu niesamowitych ludzi i obaliliśmy mnóstwo stereotypów dotyczących jazdy stopem, ale przede wszystkim szczęśliwie dojechaliśmy na miejsce i wróciliśmy do domu. No bo w końcu, czy wyjazd autostopem w zimie, na północ Europy i to na dodatek w 3 osoby może być dobrym pomysłem? Może :) Zapraszam do przeczytania o tym, jak to wszystko wyglądało :) 

UWAGA: Artykuł może zawierać niecenzuralne słowa takie jak:
pizgać, wypizgać, zapizgać, wypizd, wygwizd, wygwizdać, piździć, czarna dupa
Czytasz na własną odpowiedzialność! :)


Część 1:
Lublin - Suwałki - Wilno


Naszą podróż zaczęliśmy 29.12. na lubelskiej wylotówce. Pierwszego stopa złapaliśmy po około 40 minutach (metodą Moniki "na kanapkę" :P) i dojechaliśmy nim do Kocka. Nie była to duża odległość, ale kierowca pomógł nam na tyle, że przez CB błyskawicznie załatwił nam kolejną podwózkę. Z opuszczonego parkingu w środku lasu (warto zauważyć, że leżał tam śnieg!) odebrał nas... tir. Tu pierwsze odkrycie tego wyjazdu - jak widać, da się złapać na stopa tira w 3 osoby ;)


Tym stopem przejechaliśmy mniej więcej połowę zaplanowanej na pierwszy dzień trasy - kierowca zawiózł nas do Zambrowa pod Łomżą. Stanęliśmy na wylocie i miny nam zrzedły. Zapyziała ulica w małym miasteczku, którą zupełnie nic nie jeździło - byliśmy pewni, że będziemy tam stali do jutra. Tymczasem po zaledwie 15-20 minutach zatrzymali się bardzo mili państwo, którzy jechali do niezbyt oddalonej od Zambrowa miejscowości, ale postanowili zrobić nam prezent noworoczny i zawieźli nas aż za Łomżę do Piątnicy :) Tu kolejny obalony stereotyp - łatwość łapania stopa absolutnie nie zależy od natężenia ruchu, to po prostu kwestia trafienia na odpowiedniego człowieka.


Z Piątnicy wziął nas na stopa milczący Litwin i zawiózł nas do Augustowa. Tam staliśmy przez godzinę w złym miejscu dziwiąc się, dlaczego nikt się nie zatrzymuje :P Po przejściu kawałek dalej natychmiast złapaliśmy naszego ostatniego stopa, który zabrał nas do Suwałk. Tam przenocowaliśmy u Dawida (bardzo dziękujemy!), a rano ruszyliśmy w stronę Litwy.

No właśnie - rano? Na wylotówce w Suwałkach staliśmy przez 1,5h przy nie takim małym natężeniu ruchu. Tu po raz pierwszy użyję słowa wypizd - było naprawdę strasznie zimno, a my staliśmy w polu i nie mieliśmy się gdzie schować. W końcu ktoś się zlitował i podwiózł nas 15km na stację benzynową do Szypliszek, jakieś 8km od granicy polsko-litewskiej.


Byliśmy pewni, że w takim miejscu bardzo szybko coś złapiemy, ale niestety po raz kolejny okazało się, że wyjechanie z miejscowości przygranicznej wcale nie jest łatwe. Przez dwie godziny na przemian staliśmy, pytaliśmy o podwózkę ludzi na stacji i grzaliśmy się w sklepie (było naprawdę zimno), niestety bez żadnego efektu. Ani jedna osoba się nie zatrzymała, a większość kierowców była miejscowa lub jechała w inną stronę.

W pewnym momencie na stację podjechał samochód, w którym jechała para z dzieckiem. Byli dość załadowani i nie mieli miejsca, więc nawet do nich nie podchodziliśmy. Po chwili jednak kierowca zobaczył, że kręcimy się po stacji i sam wyszedł do nas i zapytał, gdzie chcemy jechać. Powiedział, że rzeczywiście nie ma miejsca, żeby nas zabrać, ale za 3 godziny będzie tędy przejeżdżał jego brat samochodem na opolskich rejestracjach, w którym są 3 wolne miejsca i możemy pojechać z nimi. Na dodatek okazało się, że jadą na sylwestra do Tallina, a dziś zamierzają dojechać do Rygi... nie da się opisać tego, jak było nam szkoda :P Bardzo chcieliśmy pojechać do Tallina, ale zabrakło nam czasu, a teraz okazało się, że to mogło się jednak udać. Na tym właśnie polega autostop - nigdy nie wiesz, jaką okazję złapiesz ;)

W każdym razie, powiedzieliśmy, że jeśli do tej pory nic nie złapiemy, to oczywiście chętnie się z nimi zabierzemy. Naprawdę liczyliśmy na to, że jednak uda się nam wyjechać wcześniej. Niestety, mieliśmy pecha do końca. Nasza radość na widok opolskiej rejestracji po 5h czekania na jednej stacji była nie do opisania :)

"Opole" zabrało nas do Kowna, gdzie wysadzili nas na autostradzie. W dodatku dali nam swój numer telefonu, bo okazało się, że prawdopodobnie będą wracać tego samego dnia, co my i być może będą mogli nas zabrać. Ostatecznie jednak nic z tego nie wyszło, ale wszystko tak się ułożyło, że wyszliśmy na tym może nawet lepiej - ale o tym później :)

W Kownie nam się poszczęściło - po zaledwie 10 minutach zatrzymał się przemiły, mówiący w kilku językach (w tym po polsku) Litwin, który zabrał nas prosto do Wilna i na dodatek podwiózł pod sam akademik :)

W Wilnie spędziliśmy 3 noce, w tym Sylwestra (napiszę o tym oddzielny post), a 2.01. rano wyruszyliśmy w stronę Rygi.

Część 2:
Wilno - Ryga

Na wileńskiej wylotówce byliśmy około godziny 8, gdzie było zupełnie ciemno - jak w środku nocy. Przejaśniać zaczęło się dopiero po 9. W tym momencie zaczęliśmy doceniać sens zmiany czasu w Polsce :)

Jak na autostradę, ruch nie był zbyt duży. Oczywiście było bardzo zimno, po godzinie nie daliśmy rady stać na przystanku i poszliśmy na stację. Tam staliśmy kolejną godzinę, ale oczekiwanie zostało wynagrodzone - zatrzymał się kierowca, który zawiózł nas aż o 150km dalej do Siauliai. Chcieliśmy wysiąść w Poniewieżu, ale w okolicy obwodnicy nie znaleźliśmy stacji benzynowej, a ze względu na zimno nie chcieliśmy dać się wysadzić w polu. Zboczyliśmy więc z głównej trasy i nadłożyliśmy nieco drogi, ale wyszło nam to zdecydowanie na dobre :)

W Siauliai już po około 15 minutach zatrzymał się samochód... ze szwedzką rejestracją. Podeszliśmy do nich, próbowaliśmy rozmawiać po angielsku, ale nijak nie szło. Po chwili okazało się, że kierowca mówi biegle po polsku! Był Litwinem, ale mieszkał na stałe w Szwecji, stąd rejestracja. Podwiózł nas jakieś 40 km, rozmawiało się bardzo fajnie, szkoda było wysiadać :)

Wysadził nas w bardzo nieciekawym miejscu, a mianowicie w szczerym polu (stacja benzynowa w oddali), dokładnie 88km od Rygi. Żadnych ludzi, kilka domów gdzieś w oddali, zimno, mgła, smutna droga.



Ruch podobny do tego w Zambrowie, czyli praktycznie zerowy. Podbudowani jednak poprzednim doświadczeniem nie martwiliśmy się, bo czuliśmy, że być może i tym razem szybko coś złapiemy :) I nie pomyliliśmy się! Po 15-20 minutach zatrzymał się samochód z... rosyjską rejestracją, a w nim przemiła para Rosjan. Po chwili okazuje się, że ten kierowca również mówi biegle po polsku! Mieliśmy naprawdę niesamowite szczęście, że na nich trafiliśmy, jechało nam się świetnie. No i najważniejsze - zabrali nas do samego centrum Rygi! :) Miasto urzekło nas już od progu, ale o tym również napiszę oddzielny post.


Część 3: Powrót do domu
Ryga - Lublin

W Rydze spędziliśmy w noce i 4.01. wyruszyliśmy w drogę powrotną na tak zwany przypał. Nie mieliśmy po drodze zaplanowanego żadnego noclegu, bo stwierdziliśmy, że nie jesteśmy w stanie przewidzieć, gdzie i kiedy wylądujemy, więc po prostu jedziemy przed siebie i liczymy na pomyślne wiatry. Na wylotówce w Rydze byliśmy około 8:30, po godzinie czekania ktoś podrzucił nas 40 km, gdzie staliśmy około 2h. Na początku dawaliśmy radę, ale potem zaczęło dosłownie pizgać deszczem. Na przemian staliśmy i grzaliśmy się na stacji, ale padało coraz mocniej, byliśmy już cali mokrzy. W tym momencie minął nas jakiś samochód, po czym zawrócił i zobaczyliśmy, że kierowca do nas macha. Podeszliśmy, zagadaliśmy... i za chwilę jechaliśmy prosto do Polski! :) Zabrało nas dwóch młodych, fajnych Niemców, którzy spędzali Sylwestra w Rydze. Przejechaliśmy z nimi aż dwie granice i o godzinie 15 byliśmy już w Suwałkach.

Podlasie kompletnie nas rozczarowało. Już drugi raz mieliśmy problem, aby się stamtąd ruszyć. Bardzo ciężko jest tam złapać stopa, a jeśli już, to raczej nikogo miejscowego. Ludzie w ogóle się nie zatrzymują, mało tego - doświadczyliśmy strasznego chamstwa i buractwa, bo wielu kierowców zjeżdżało na pobocze, po czym odjeżdżało, kiedy do nich podchodziliśmy. Wyjechaliśmy z Suwałk dopiero po 3h, kiedy zatrzymał się tir, a w nim Litwin. To był chyba mój najfajniejszy stop w życiu! Kierowca mówił trochę po polsku, był przemiły, jechało się świetnie... no i w samochodzie było tak ciepło :P Jechał do Francji, więc kierował się na zachód - mogliśmy wysiąść w Białymstoku albo w Warszawie. Zdecydowaliśmy się jechać do stolicy, bo baliśmy się utknąć na tym całym Podlasiu. Przez CB ktoś nam powiedział, że tam to nawet na radio nikt nie odpowiada...

W Warszawie byliśmy około północy. Maciek zadzwonił do swojego brata, który po nas podjechał i podwiózł nas na wylotówkę (inaczej nie dało się tam dojechać o tej porze), gdzie dalej łapaliśmy stopa. Ruch był oczywiście szczątkowy, ale już po pięciu minutach zatrzymał się samochód, a w nim... kobieta! O pierwszej w nocy, a nas była trójka! Byliśmy naprawdę pod wrażeniem. Podwiozła nas za Garwolin, nadkładając drogi. Bardzo chciała nam pomóc, zaoferowała nawet, że możemy u niej przenocować, ale chcieliśmy łapać dalej. W końcu byliśmy już tak blisko domu!

W Garwolinie zabawna sytuacja - po 1 w nocy, wychodzimy na drogę i zatrzymuje się drugie auto. Podjeżdża do nas i okazuje się, że jest to... radiowóz. Rozmowa wyglądała mniej więcej tak:

My: Ooo! Policja! (śmiech)
Policja: A no, policja! Gdzie chcecie jechać?

M: Do Lublina! (śmiech)
P: A to nie można było w dzień łapać?
M: Łapaliśmy cały dzień! Bo my z Rygi wracamy!
P: Hmm.. a gdzie jest Ryga?
M: Na Łotwie... (lekka konsternacja)
P: Aaa... to zróbcie tak: niech dwie osoby się schowają w rowie, a jedna niech stoi! (śmiech)
M: No właśnie tak robimy! (śmiech)
[po chwili]
M: Ale to co, nie możemy tu stać?
P: Nie no, lepiej tutaj niż tam dalej... (pokazując na
czarną dupę przed nami).
M: Hmm... a to może panowie nas podwiozą? Nie? To szkoda... :P

W Garwolinie staliśmy i staliśmy. Było około 3 w nocy, a my mieliśmy za sobą kilkanaście godzin drogi i byliśmy potwornie zmęczeni. Ruch oczywiście prawie zerowy, ale... po 2h udało się! Jechaliśmy do Lublina. Jednak nie polecamy stopowania w nocy - ruch jest mały, człowiek zmęczony a szansa na spotkanie podejrzanych typów bardzo duża.

Godzina 4 rano, przekręcenie klucza w drzwiach, prysznic i łóżko! Przecudowne uczucie :) Podróż zajęła nam 20h, pokonaliśmy prawie 1000 km w jedną stronę, ale to niesamowite, że udało nam się pokonać taką odległość na raz, prawie w jeden dzień.


Podsumowanie wniosków dotyczących jazdy stopem:

  • Skuteczność jazdy stopem w 3 osoby jest zbliżona do tej, kiedy jedzie się w 2 osoby. Mit zakazu jazdy w 3 obalony! :)
  • Nie jest niemożliwe zabrać się we 3 tirem :)
  • Skuteczność łapania absolutnie nie zależy od natężenia ruchu.
  • Nie ma narodowości, która nie bierze na stopa, są tylko ludzie, którzy nie biorą. :P
  • Trudno jest wyjechać z miejscowości przygranicznych.
  • Kierowcy na Podlasiu to buraki.
  • Możliwe jest złapanie stopa w środku nocy.
  • Policja jest niegroźna :P
  • Da się pojechać zimą stopem na północ i nie jest to przeżycie traumatyczne :)

 A teraz uciekam... czas się wreszcie wyspać :)

PS. Dorzucam jeszcze mapkę przedstawiającą trasę, jaką zrobiliśmy. Łącznie 1820km. To więcej, niż suma moich wszystkich dotychczasowych podróży stopem! :)


2 komentarze:

  1. Identycznie mieliśmy na Słowacji podczas Mistrzostw Autostopowych. Z kilkanaście przypadków, przygraniczna wioska, zapupie jakich mało. Długo łapałyśmy, nic się nie zatrzymywało, do każdego auta podbiegałyśmy, a oni odjeżdżali nam sprzed nosa, machając czasem środkowymi palcami. A zebranie się z ziemi, z plecakami i bieg do auta na marne to okropne uczucie ;(

    Ale spoko, że wyjazd się udał :D

    "Podlasie kompletnie nas rozczarowało. Już drugi raz mieliśmy problem, aby się stamtąd ruszyć. Bardzo ciężko jest tam złapać stopa, a jeśli już, to raczej nikogo miejscowego. Ludzie w ogóle się nie zatrzymują, mało tego - doświadczyliśmy strasznego chamstwa i buractwa, bo wielu kierowców zjeżdżało na pobocze, po czym odjeżdżało, kiedy do nich podchodziliśmy. "

    OdpowiedzUsuń
  2. Też nie lubię podlasia, tam jest większe natężenie buractwa niż w innych regionach Polski. Do tej pory myślałam, że to tylko moje paranoje, jednak nie. :)

    A co do mitu o natężeniu ruchu i szybkości łapania stopa... Często jest tak, że jak kierowcy wiedzą, że droga jest mało uczęszczana to biorą odpowiedzialność za zmarzniętych ludzi na siebie, może dlatego zabierają? Jednak jak natężenie jest większe, to większa też szansa spotkania dobrego człowieka. Jednak w dużej grupie znieczulica się zwiększa również.

    Pozdrawiam, fajnie piszesz, czekam na dalsze części. :)

    OdpowiedzUsuń