15 października 2013

15 października 2013

Zwiedzanie Rzymu należało, niestety, do moich najgorszych podróżniczych doświadczeń. :( Samo miasto jest oczywiście przepiękne i zachwycające, jednak usiłowanie zwiedzenia go w deszczu, będąc kompletnie przeziębionym i biegając w strumieniach wody z chusteczką przy nosie to zdecydowanie nie jest rzecz warta polecenia. Ale, po kolei :)


Do Rzymu przyjeżdżamy po siedmiu godzinach spędzonych w autokarze. Wysiadamy na rewelacyjnym campingu znajdującego się pośród, dosłownie, tropikalnego lasu, ze wszystkimi wygodami i pełnym wyposażeniem. Jest bardzo ciepło, zdecydowanie cieplej niż na północy Włoch. Zadowoleni, wsiadamy w podmiejski pociąg i udajemy się około 12 km dalej do centrum Rzymu, wysiadamy i widzimy przed sobą Bazylikę św. Piotra. Żyć, nie umierać!

Jak to bywa na wycieczkach, oczywiście nie mamy czasu. Robimy brzydkie zdjęcia z myślą, że "jutro tu jeszcze wrócimy i zrobimy lepsze". Rada na przyszłość: takie myślenie to najgorszy błąd. Jutro to będzie futro i się nie wróci. Jak robić zdjęcie, to tylko teraz.



Plac zaskoczył mnie swoimi rozmiarami, w rzeczywistości jest ze cztery razy mniejszy niż wydaje się w telewizji. Po spędzeniu na nim około trzydziestu sekund biegniemy sobie dalej po Rzymie, nie bardzo nawet wiem, co zwiedzam. Jest jednak ciągle ciepło i ładnie, humor więc jak najbardziej dopisuje.


Docieramy na Plac Wenecki, jemy lasagne, robimy słabe, nocne zdjęcia ("jutro wrócimy i zrobimy lepsze") i kierujemy się w stronę stacji kolejowej. Pogoda jest cudowna, jest gorąco, nawet wieczorem, chętnie zostałybyśmy dłużej, ale ostatni pociąg odjeżdża o 21:30 i nawet nie ma takiej opcji.


Ledwo zdążając na ostatni pociąg, wracamy na camping i spędzamy noc w drewnianych i wychłodzonych jak lodówka domkach. Co z tego, że były w nich koce i grzejniki, i tak się przeziębiam. Rano wstaję z okropnym katarem i bólem gardła, mimo to zaciskam zęby i postanawiam znowu jechać do Rzymu, w końcu szkoda nic nie zwiedzić, skoro już tu jestem. Idziemy na pociąg, po około pół godzinie wysiadamy i zastaje nas... ściana wody.

Leje niemiłosiernie, bez żadnej przerwy przez kilka godzin, kiedy próbujemy coś zwiedzić. Idziemy skulone pod parasolkami, patrząc cały czas pod nogi, żeby nie wejść w jakąś większą kałużę. Szybko orientujemy się, że ze zwiedzania nici i rozglądamy się za jakąś knajpą, bo jesteśmy już całe mokre; ja dodatkowo czuję się strasznie, bo jestem osłabiona i mam katar. Leje tak strasznie, że nie da się wyjąć aparatu, nawet nie mam na to siły, więc tego dnia nie robię ani jednego zdjęcia, co w moim przypadku jest nie do pomyślenia. Siedzimy zrezygnowane w knajpie, a w telewizji leci na żywo transmisja z Placu św. Piotra, gdzie papież Franciszek odprawia Mszę. Jesteśmy niecałe dwa kilometry dalej i nie możemy się tam dostać...

Kiedy trochę odpoczęłyśmy i się osuszyłyśmy (pada nadal), upieram się, że skoro przyjechałam tu chora taki kawał drogi i tyle się namęczyłam, to chcę przynajmniej zobaczyć coś więcej niż wczoraj i ciągnę dziewczyny pod Fontannę Di Trevi. Jest przepiękna, nawet słońce na chwilę wychodzi i wpadam na głupi (zważając na mój stan) pomysł, żeby zrobić sobie pod nią zdjęcie.

także tego... :P

Potem jest mi już wszystko jedno, chcę tylko dotrzeć wreszcie do autokaru, przebrać się w coś suchego i wziąć jakieś leki. Oli udało się jeszcze zrobić ładne zdjęcie w Watykanie, ja nie miałam już siły:


W strugach deszczu ładujemy się do autokaru, szybko się przebieram, otulam kocem, biorę na raz wszystkie leki, jakie ze sobą wzięłam, dostaję nawet herbatę od kierowcy i jakiś czas później zasypiam. Błogosławiony moment.

Żałuję bardzo, że to wszystko wyglądało tak, jak wyglądało, ale cieszę się, że miałam szansę zobaczyć choć kawałek Wiecznego Miasta. Podsumowując: choć zwiedzanie Rzymu było totalną katastrofą, jest to fantastyczne miasto, które zrobiło na mnie ogromne wrażenie. W moim przypadku trafia ono do szuflady "do poprawki". Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś uda mi się tam pojechać i zwiedzić go dokładniej, przy lepszej pogodzie, bo z całą pewnością jest tego warty.

0 komentarze:

Prześlij komentarz