13 lipca 2013

13 lipca 2013

No i nareszcie. Po wielu tygodniach bardzo burzliwych dyskusji na temat tego, gdzie jechać, kiedy jechać i z kim jechać, udało się ustalić: jedziemy do Budapesztu.

Źródło: info.podroze.gazeta.pl

Początkowo plan był taki: mamy jechać na street, koniecznie objazdówka, koniecznie stopem. Najlepiej od razu cała Europa, a jeśli nie wyjdzie, to przynajmniej Chorwacja albo, w ostateczności, wschodni sąsiedzi. Plan nieco ewaluował i aktualnie nie przypomina w niczym pierwotnej wersji, choć przynajmniej główne założenia zostały zachowane. Mimo komplikacji wycieczka wydaje się jednak całkiem obiecująca. W końcu gdzie indziej można uciec od okropnej pogody (a na dodatek dostać się tam bez paszportu :P) jak nie na Węgry? ;)

Parę dni temu pojawił się problem: nie mamy czwartej osoby na stopa. Po kilku godzinach poszukiwań, kilku rozpaczliwych telefonach i kilkunastu wysłanych wiadomościach na facebooku poszczęściło nam się i na wyjazd zdecydował się Michał - bohater! Mając czwartą osobę utwierdziliśmy się w przekonaniu, że może jednak nie utkniemy w Niedrzwicy Kościelnej, tylko jakoś dojedziemy do tego Budapesztu. Na wszelki wypadek postanowiliśmy przenocować u znajomych na granicy słowackiej, dodatkowo zwiększając w ten sposób nasze szanse na dojazd na czas. Kolejnym bohaterskim czynem był zakup przez Adama melodyki (no bo jak zagrać Bratanki bez melodyki? nie da się!).

Tak więc cztery osoby, sześć instrumentów i ponad 1200 km do przejechania stopem - to plan na kolejne pięć dni, od poniedziałku do piątku. 3 noce w Budapeszcie w bajecznie tanim jak na stolicę hostelu (naprzeciwko parlamentu! po drugiej stronie rzeki!), jedzenie gulasleves, picie najlepszego kakao pod słońcem i węgierskiego wina. Uciekania przed policją z gitarami i kahonem wolelibyśmy co prawda uniknąć, ale... takich atrakcji też nie wykluczamy!



Ostatnie zakupy i kompletowanie sprzętu (nie mam śpiwora! nie mamy mapy! kto pożyczy 2-osobowy namiot??!), próba generalna i... jedziemy!

Czy mówiłam już, że uwielbiam Węgry, uwielbiam tamtejszą kuchnię i czuję się tam fantastycznie? Mimo, że byłam w Budapeszcie tak wiele razy, to zawsze przejazdem i tak naprawdę nic nie widziałam. To jeden z tych wyjazdów, który "ciągnie się" za mną od lat i cieszę się, że wreszcie doczekał się realizacji.


Właściwie to wszystko już mamy, ale możecie życzyć nam szczęścia - na pewno się przyda! :)

0 komentarze:

Prześlij komentarz