1 lipca 2014

1 lipca 2014

W ostatnim tygodniu na wolontariacie nie robiliśmy nic sensownego. Plany komitetu nie wypaliły i stanęło na tym, że przez pierwsze dni obijaliśmy się na kampusie. Postanowiliśmy więc skorzystać z chwilowego zastoju i wybraliśmy się na dwudniową wycieczkę do Hangzhou - głównego miasta prowincji Zhejiang, znanego z położenia nad malowniczym jeziorem. Miejsce rzeczywiście bardzo przyjemne, pomijając fakt, że prawie nic nie było widać przez mgłę.








Podczas chillowania nad jeziorem zadzwonił do mnie mój buddy z projektu z wieścią, że, no, jest problem.

Problemem była moja wiza. Załatwiałam ją przez pośrednika Wizaserwis.pl, który z miejsca chciałabym wszystkim absolutnie odradzić. Niczym się nie interesują, niczego nie dopilnują, nic ich nie obchodzi, na pytanie o to, dlaczego dostałam/dostałem złą wizę odpowiadają, że oni tylko dowożą dokumenty, a o wizie decyduje ambasada. Taki to z nich pośrednik, że nawet się nie dopytają o to, czy wiza, którą masz otrzymać jest zgodna z tym, czego potrzebujesz (informację na temat tego, jaką wizę dostajesz, otrzymujesz od razu przy składaniu dokumentów). Tak więc, składając o jednowjazdową wizę F (wolontariaty i wymiany) na 60 dni otrzymałam wizę L (zwykła, turystyczna) na 2 wjazdy po 30 dni każdy. Oznaczało to, że po 30 dniach muszę wyjechać z Chin i wjechać ponownie. Wkurzyłam się strasznie, bo nie widziało mi się wydawać co najmniej kilkaset złotych, żeby robić sobie przymusowe wycieczki nie wiadomo gdzie. Warto wspomnieć o tym, że od decyzji ambasady nie można się odwołać, ba, nie można tam nawet zadzwonić, bo nikt nigdy nie odbiera telefonu. Nie miałam czasu, ochoty ani pieniędzy na załatwianie kolejnej wizy, ale mój buddy powiedział, że wizę L mogę bez problemu przedłużyć w Chinach.

Było to ponad miesiąc temu, a tymczasem koleś dzwoni do mnie w drugim tygodniu wolontariatu i mówi mi, że może jednak powinnam pojechać do Hongkongu, bo okazało się, że w Ningbo nie można przedłużyć wizy L, można to zrobić tylko w Hangzhou! Ponadto okazało się, że cały czas myślał, że mam wizę F, a przedłużanie tych dwóch wiz to zupełnie inna procedura. Wniosek z tego taki, że przez cały miesiąc nie miał pojęcia, jak załatwić tą sprawę, a cały czas pisał mi, że nie będzie z tym problemu. Myślałam, że wyjdę z siebie. Ja chyba nigdy nie zrozumiem, dlaczego ludzie są tak nieodpowiedzialni, dlaczego nie są w stanie ogarnąć nawet tak ważnych spraw. Czy to jest aż tak trudne? Czy to boli? Jeśli nie wiesz, jak się coś robi, to po prostu się za to nie bierz, a nie wprowadzaj ludzi w błąd...

Opierdzieliłam go, na czym świat nie stoi i powiedziałam mu, że nie ma mowy, że nigdzie nie jadę i nie zamierzam zapłacić za przedłużenie wizy więcej niż ustawowe 160 yuanów (standardowa cena przedłużenia). Zadzwonił za chwilę i powiedział, że w takim razie przyjedzie jutro rano do Hangzhou i pomoże mi (i Nathanowi - wolontariuszowi z Indonezji, który też miał wizę L, 1x30 dni). Przyjechałam tu zwiedzać, a nie łazić po urzędach, no ale ok - trzeba, to trzeba. Przyjechał z rana i pojechaliśmy do biura. Ponieważ starałam się o przedłużenie wizy turystycznej, nie mogłam nic wspomnieć na temat wolontariatu ani organizacji. Musiałam opowiadać historyjkę o tym, jak to razem z Nathanem podróżujemy sobie po Chinach. Babka siedzi przede mną i chce wiedzieć: co ja tu robię? gdzie zamierzam dzisiaj jechać? gdzie spałam trzy dni temu? którą ręką jadłam dziś śniadanie?

I wtedy mnie, cholera, olśniło: nie chcą mnie tu. No, eureka! Nie chcą mnie tu. Pierdolę to, pomyślałam sobie. Po co studiuję sinologię, po co poświęcam ogrom swojego czasu dla tego kraju, po co tu przyjeżdżam, po co im płacę za to, żeby mi zrobili łaskę, że mnie tu wpuszczą, po co mam dla nich pracować i w czymkolwiek im pomagać? To nie ma najmniejszego sensu...

Babka powiedziała mi, że abym mogła złożyć aplikację o przedłużenie, muszę być zameldowana w hotelu w Hangzhou i nie mogę stąd wyjeżdżać, dopóki nie otrzymam z powrotem paszportu, czyli przez około tydzień. Oczywiście nie było mowy o płaceniu za hostel ani siedzeniu tutaj. Buddy powiedział, że za hostel zapłaci w takim razie komitet, a on przyjedzie odebrać nasze paszporty. Poszliśmy się zameldować.

W tym czasie miała miejsce kolejna przygoda - David, wolontariusz z Węgier, zgubił plecak, w którym miał wszystko - paszport, telefon, ipoda. Właściwie nie tyle zgubił, co po prostu zostawił w autobusie i już nie odzyskał. Ok, to był szczyt nieodpowiedzialności, ale stało się, został bez paszportu. Przeszliśmy pół Hangzhou, żeby znaleźć telefon, z którego mógłby wykonać połączenie międzynarodowe. Bez skutku, wszędzie wszystko zablokowane. Nie mógł zadzwonić ani do domu, ani do ambasady, ani do firmy ubezpieczeniowej. Pomijając już fakt, że w chińskiej wyszukiwarce nie da się znaleźć numeru do zagranicznej ambasady, takie strony nie są wyświetlane. Tak więc, jeśli coś Ci się stanie w Chinach, nie licz na jakąkolwiek pomoc. Nie licz także na to, że ktoś się tobą zainteresuje. Wszyscy będą tylko stali i patrzyli się na ciebie z otwartymi ustami, a władze zrobią z ciebie pierwszego podejrzanego. Nikt nie zna pół słowa po angielsku, a jak spróbujesz mówić po chińsku, to tylko szerzej otworzą usta i będą dalej stali tak, jak stoją.

David był strasznie wkurzony, ja póki co tylko podenerwowana, ale wciąż liczyłam na to, że załatwię kwestię wizy. Wróciliśmy do biura. Naczekałam się nie wiadomo ile w kolejce, w końcu podeszłam do okienka. Facet wziął mój paszport i od razu mi go oddał, nie czytając nawet mojej aplikacji. Powiedział, że jak mam dwa wjazdy, to mam sobie wjechać i wyjechać, a przedłużyć może mi co najwyżej na 10 dni. Tak naprawdę to nie robiło mu różnicy, czy mi przedłuży, czy nie i na ile. Miał po prostu wszystko gdzieś.

W tym momencie się po prostu wściekłam (kto mnie zna, może sobie to wyobrazić). Podziękowałam bardzo wylewnie za pomoc mojemu buddyemu (zirytowana jego bezradną miną), zabrałam dokumenty i trzasnęłam drzwiami. Za mną wybiegł wkurzony David i, nie czekając na resztę, złapaliśmy taksówkę na dworzec, żeby wrócić do Ningbo.


Jeśli wcześniej nie podobało mi się w Chinach, teraz mogę śmiało powiedzieć, że nie znoszę tego kraju. Nie lubię, nie chcę, to nie jest miejsce dla mnie, duszę się tu. Mam dość patrzenia na ponure blokowiska, wdychania smogu, użerania z każdą drobną sprawą. Nie spodobało mi się tu od samego początku i tak już zostanie. Nie chcę tu już niczego więcej oglądać, nigdzie więcej jeździć, nie mam już żadnych oczekiwań. Chcę po prostu przetrwać ten miesiąc, wyjechać i nigdy więcej tu nie wracać. 

***

Szkoda mi, że tak fajnych ludzi poznałam w tak okropnym miejscu...

W zeszły weekend braliśmy udział w organizacji festiwalu w Ningbo. Nasze zadanie polegało na rozstawieniu stoisk z przedmiotami charakterystycznymi dla naszych państw. Była to niesamowita okazja, żeby poznać miejscowych ludzi, którzy zachwycali się dosłownie wszystkim. To był udany dzień!

Marina - Brazylia ;)

Nathan z Indonezji ;)

Jorge z Meksyku :)

Zoe oraz jakaś dziewczynka oglądająca zdjęcia z Portoryko :)

Poland & Ukraine! :)

fajnie mieć kumpla z Indonezji, który w razie potrzeby pożyczy flagę ;)




1 komentarz:

  1. Wizaserwis.pl to totalna porażka.U nas podobnie jeszcze dodam, że jest zero kontaktu z ich strony. A dodzwonić się do osoby, która osobiście załatwia wizę jest trudno, ta osoba mimo próśb nie oddzwania tylko wyśle mało treściwego maila. K&M. (Wiza do uzbekistanu)

    OdpowiedzUsuń