3 sierpnia 2013

3 sierpnia 2013

Gdyby ktoś zastanawiał się, jakie są nasze dalsze poczynania w kwestii grania na ulicy: żyjemy i nie próżnujemy, ćwiczymy, planujemy kolejne wyjazdy i ogarniamy nowe miejsca nadające się na street. Jednym z takich miejsc jest Kazimierz Dolny, do którego wybraliśmy się w ubiegły poniedziałek.


Malownicze miasteczko nad Wisłą, odwiedzane przez tłumy turystów, zwłaszcza z Warszawy i Lublina. Nie sposób nie znać tego miejsca, jeśli się mieszka w którymś z tych miast. Każdy jeździł tam jako dziecko, aż do osiągnięcia etapu, kiedy o kolejnym wyjeździe do Kazimierza nie chciał już słyszeć. Zasadniczo wycieczka nie była czymś ekscytującym, ale w końcu pojechaliśmy tam grać, a nie zwiedzać.

Jako transport wybraliśmy busa (sic!). 8zł w jedną stronę (sic! ponad sześć razy drożej niż do Budapesztu!) i godzina czekania na niego (oczywiście nie odjeżdżał z miejsca, które wskazywał rozkład zamieszczony w Internecie - bo jakby inaczej!). Nie mówię już nawet o braku klimatyzacji czy innych luksusów, których nie uświadczy się w busie. Zatęskniło się za stopem, oj, zatęskniło...

Naprawdę liczyliśmy na te tłumy turystów, malowniczy rynek i to, że było tuż po festiwalu Dwa Brzegi. Tymczasem na miejscu nie czekało na nas nic oprócz okrutnego upału, który uniemożliwiał wyjście na słońce na dwie minuty, nie mówiąc już o tym, aby gdzieś stanąć i grać. Po spędzeniu połowy dnia w knajpie postanowiliśmy, że pogramy bardziej pod wieczór, a tymczasem przejdziemy się na zamek, basztę i górę Trzech Krzyży. Baszta i zamek oczywiście były w remoncie, jak zwykle, kiedy chce się coś zwiedzić. Weszliśmy więc tylko na górę, zrobiliśmy próbę i potem zeszliśmy do miasteczka, żeby się gdzieś ustawić.


Niestety, Kazimierz mocno nas rozczarował. Mimo poszukiwań nie znaleźliśmy dobrego miejsca, aby się ustawić. Rynek był bardzo rozproszony i nie było jakiejś uliczki, która skupiałaby przechodniów. Poza tym cały czas jeździły samochody, które by nas skutecznie zagłuszały - a to osobówka, a to policja, a na dobitkę traktor. Dookoła knajpy i ogródki, a granie pod wejściem do sklepu czy restauracji nie jest dobrym pomysłem.

Stwierdziliśmy, że nic z tego nie będzie i zabraliśmy się z powrotem do Lublina. Do Kazimierza raczej się już nie wybierzemy - wbrew temu, co słyszy się o tym miasteczku (że dużo turystów, że jest gdzie grać), street wygląda tam bardzo słabo. Cała wyprawa pogrążyła nas finansowo (bo tanio to tam nie jest), a nic nie zarobiliśmy. 

Postanowiliśmy jednak odbić sobie część tego, co wydaliśmy i zdecydowaliśmy się jeszcze tego samego dnia wyruszyć na muzyczny podbój Lublina. Dość osobliwa relacja z tego wieczoru na pewno się tu pojawi ;)

PS. Nie wiem, jak wygląda kwestia grania na ulicy w Kazimierzu ze strony formalnej, tj. czy potrzebne jest specjalne pozwolenie, czy obowiązuje zakaz grania w jakichś szczególnych miejscach itp. Tak czy inaczej, tam i tam raczej nie ma gdzie pograć, więc ta informacja nie byłaby dla nas szczególnie przydatna.

0 komentarze:

Prześlij komentarz