21 sierpnia 2013

21 sierpnia 2013

Poniedziałek, godzina 23:00, pisze do mnie Adam:

A: Cześć, mam taki szalony pomysł, może wyjedziemy jutro do Częstochowy, przenocujemy u Oli w Kielcach, a potem w środę dalej do Częstochowy i w piątek z Częstochowy do Gdańska?
Ja: Jutro? Nie ma opcji, nie mam nawet plecaka, niezrobione pranie, nie da rady. No, ale w środę... ;)

Pół dnia na ogarnięcie, pożyczenie bądź też zakupienie potrzebnych rzeczy i w środę rano staliśmy już po raz kolejny na wylotówce na Kraśnickich.


Stopem najfajniej jedzie się po raz pierwszy, jednak podróż wciąż pozostaje ekscytująca, po raz kolejny poznaliśmy świetnych, życzliwych i pomocnych ludzi. Dojazd do Częstochowy zajął nam aż 9 godzin (z dwugodzinnym zastojem w nieszczęsnym Ożarowie i zmianą trasy z Opatowa na Ostrowiec Świętokrzyski), jechaliśmy aż 9-ma autami, dojechaliśmy bardzo zmęczeni, ale było fajnie ;)

O 18 byliśmy na miejscu, ogarnęliśmy nocleg u sióstr Honoratek (pole namiotowe + prysznic) i spotkaliśmy się ze znajomymi, którzy właśnie dotarli tam z pieszą pielgrzymką ("my też na pielgrzymce, tylko autostopowej!"), między innymi z Moniką, której zupełnie zapomnieliśmy powiedzieć o naszym przyjeździe... ("jak to, jesteście w Częstochowie?! a jak to się stało, że jesteście w Częstochowie?! :P). Wieczorem poszliśmy na Apel wraz z całą rzeszą innych pielgrzymów i zjedliśmy upragnioną kolację ("poproszę kotleta... ze wszystkim!" :D), a na drugi dzień byliśmy na uroczystej Mszy z okazji Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny.


Częstochowa okazała się być cudownym miastem, gdzie wszystko dosłownie spadało nam z nieba. Można tam pojechać niemalże zupełnie bez pieniędzy, a zawsze znajdzie się ktoś, kto człowieka nakarmi i da mu dach nad głową. Jechaliśmy w ciemno, nie wiedząc w zasadzie, gdzie się podziejemy i gdzie danej nocy będziemy spali, a bez problemu otrzymaliśmy nie tylko możliwość noclegu, ale także posiłek. Doświadczyliśmy tam ogromu prostej, ludzkiej życzliwości i gościnności. Z tego miejsca serdecznie dziękujemy rodzicom Marty za wspaniały obiad, którym nas poczęstowali, ojcom Paulistom za zapewnienie nam dachu nad głową, miękkich, ciepłych łózek, własnej łazienki i pełnego wyżywienia (!) podczas drugiego dnia naszej podróży oraz siostrom Honoratkom. Za noclegi nikt nie oczekiwał pieniędzy, płaciliśmy na zasadzie dobrowolnej ofiary według własnego uznania, którą aż przyjemnie było zostawić.


Święto - świętem, Jasna Góra - Jasną Górą, jednak nie przyjechałam do Częstochowy tylko po to, by wziąć udział w uroczystościach z okazji 15 sierpnia oraz zwiedzić klasztor. Główny cel mojej wyprawy był bardzo jasno sprecyzowany, a sama wycieczka wymarzona i zaplanowana już lata temu. Przyjechałam do Częstochowy, bo jest to rodzinne miasto Haliny Poświatowskiej, która jest moją absolutnie ulubioną poetką od blisko dziesięciu lat, a odwiedzenie miejsca jej pochówku oraz życia było moim wielkim marzeniem. Tak, w Częstochowie jest coś do zwiedzenia oprócz Jasnej Góry i tak, pojechałam tam specjalnie po to, by pójść do muzeum i na cmentarz ;)

Swoją pielgrzymkę rozpoczęłam od miejsca urodzenia Poświatowskiej, czyli od domu nr 17 przy ulicy 7 Kamienic, gdzie znajduje się poświęcona jej tablica pamiątkowa.


Był już wieczór i muzeum przy Jasnogórskiej było już zamknięte, więc kolejnym punktem był cmentarz Św. Rocha, gdzie znajduje się miejsce pochówku poetki. Dzięki wskazówkom zamieszczonym na koniczynce bez problemu je odnalazłam. Zupełnie nie przypominał grobu osoby znanej, nie wyróżniał się niczym spośród innych, stały na nim zaledwie trzy znicze (zapalone). Żałuję, że nie zostawiłam swojego, ale wieczorem, w święto, nie mogłam nigdzie kupić*...


Na drugi dzień, z samego rana, pojechałam prosto na Jasnogórską 23, do domu rodzinnego Poświatowskiej. Aktualnie w tym miejscu znajduje się poświęcone jej muzeum, gdzie można obejrzeć wiersze pisane jej ręką, dokumenty, listy, obrazy jej męża, przedmioty codziennego użytku, rodzinne fotografie i wydania jej tomików, a także usłyszeć archiwalne nagranie jej głosu podczas czytania jednego z wierszy.

Kiedy szliśmy sobie z Adamem ścieżką w stronę domu, minął nas na rowerze nikt inny, jak pan Zbigniew Myga, brat Haliny ("Państwo do muzeum? Proszę chwilę poczekać w ogrodzie, właśnie jadę po klucze" ;)). Byliśmy tego dnia pierwszymi zwiedzającymi. Pan Zbigniew był przemiły, pokazywał nam eksponaty i opowiadał o nich, dzielił się osobistymi wspomnieniami oraz opowiadał nam o swoim wyjeździe do Lublina. Bardzo się cieszę, że mogłam go poznać, dzięki niemu wizyta w muzeum stała się jeszcze bardziej wyjątkowa.

Nie będę nawet próbować opisywać wrażenia, jakie zrobiło na mnie to miejsce, bo chyba bym nie podołała ;)

nowy egzemplarz "Opowieści dla przyjaciela" :)

Po wizycie w muzeum ogłosiłam, że "mission completed" i przyszedł czas na ogarnięcie biletów na pociąg, których cena dosłownie powaliła nas na kolana ("tylko 32zł? do Gdańska? jest pani pewna?!" :P) i relaks w częstochowskim parku :)
Wieczorem odjazd o 22:48, a wcześniej pyszna herbata w miłym miejscu i towarzystwie, potem jazda w niemiłym pociągu i 9 godzin później podziwialiśmy już Bałtyk w całej okazałości i wylegiwaliśmy się na szerokiej, piaszczystej plaży...
Ale o tym później :)

* będzie okazja, aby jeszcze raz przyjechać do Częstochowy :)

1 komentarz:

  1. Bardzo, bardzo cieszą mnie Twoje pozytywne wrażenia wywiezione z mojego miasta. Fajnie, że są jeszcze ludzie, którzy potrafią je docenić, a nie tylko marudzić, że poza klasztorem to zupełnie nic tu nie ma.

    Zapraszam częściej w te strony, zostało Ci jeszcze parę ciekawych punktów do zwiedzenia :) Mam nadzieję, że usiadłaś też przy Haśce na jej ławeczce w Alejach, uwielbiam przysiadać się do niej z książką i przepadać na długie godziny.

    OdpowiedzUsuń