22 sierpnia 2013

22 sierpnia 2013

Dzień 17 sierpnia 2013 był dniem, w którym znienawidziłam jazdę pociągami, zwłaszcza nocnymi. Cena co prawda niska, jednak pojęcie takie jak "komfort jazdy" w tym przypadku nijak nie funkcjonuje. Zapchany przedział, ludzie nieprzejmujący się zupełnie obecnością innych - jedzą sobie, rozmawiają, co chwila wychodzą na korytarz, generalnie źle. W dodatku jechaliśmy w dwóch różnych przedziałach i w każdym było równie osobliwie. Całą noc nie zmrużyłam oka.

Żałuję, że nie mogliśmy pojechać stopem z powodu braku czasu - w sobotę po południu chcieliśmy być już w Gdańsku. Ale, nie ma tego złego... po 9-ciu strasznych godzinach wreszcie wysiedliśmy i od progu (a raczej: peronu) przywitał nas krzyk mew i niesamowicie rześkie powietrze, wskazujące na bliską obecność morza. Nie byłam nad Bałtykiem od prawie dziesięciu lat i nawet za nim zatęskniłam :) 

O godzinie 7 rano, po krótkim odpoczynku, zakupieniu mapy i biletów wpakowaliśmy się do tramwaju i pojechaliśmy prosto na Stogi. Genialnie było wysiąść z tramwaju prosto na plaży :)


Kwaterę mieliśmy dopiero od godziny 14-stej, więc do tego spędzaliśmy czas na plaży, zjedliśmy śniadanie i trochę odespaliśmy podróż. W międzyczasie dojechała do nas Kazia, która jechała nocnym busem z Kielc. Już we trójkę zebraliśmy się z plaży i pojechaliśmy do wynajętego wcześniej mieszkania, które okazało się być małą kawalerką z dwiema 2-osobowymi kanapami - nie do wiary, że zmieściło się tam 6 osób, ale rzeczywiście się udało ;) Lepsze to niż kemping - mieliśmy łóżka, dach nad głową, mogliśmy ugotować sobie obiad, a w dodatku wyszło nas to śmiesznie tanio.

Wieczorem, już w komplecie po przyjeździe Agaty, Patrycji i Tadeusza, wybraliśmy się na koncert Bobby'ego McFerrina, który odbywał się w ramach festiwalu Solidarity of Art. W zasadzie po to tam przyjechaliśmy. Osobiście nie jestem entuzjastą takiej muzyki i choć uważam, że Bobby jest świetny, w połowie miałam już dość. Ale towarzyszący mi miłośnicy jazzu twierdzą, że koncert był super, więc pewnie był ;)



Na drugi dzień część, która interesowała mnie najbardziej - zwiedzanie Gdańska ;) Nigdy wcześniej nie byłam w tym mieście, które absolutnie mnie zachwyciło. Jego architektura przywodziła mi na myśl skandynawskie miasteczka, których byłam tak bardzo spragniona w tym roku. Nie wiedziałam, że w Polsce też mamy takie cuda :P 




Ponieważ już o 9 rano musieliśmy zwolnić mieszkanie, zostawiliśmy bagaże w depozycie na dworcu i wybraliśmy się na spacer po starówce. Pogoda nam dopisała, a na ulicach były tłumy z racji festiwalu oraz trwającego Jarmarku św. Dominika. Byliśmy na Mszy w XII wiecznym kościele św. Katarzyny, który zrobił na nas ogromne wrażenie... Poniżej uliczki w centrum Gdańska.








 

Na następną kwaterę mogliśmy pojechać dopiero o godzinie 19 (niestety, w ostatniej chwili nie udało się wynająć niczego na dwie noce). Tak się złożyło, że zostało nas tylko troje, a mieszkanie okazało się być ogromne - jeden duży, a drugi gigantyczny wręcz pokój, więc po nocy spędzonej w przeludnionej kawalerce doświadczaliśmy szoku z powodu nadmiaru wolnej przestrzeni :P

Po dwóch prawie nieprzespanych nocach (pociąg i koncert) marzyliśmy tylko o tym, by pójść do łóżka, ale jakoś się zwlekliśmy i wieczorem pojechaliśmy na Westerplatte, dzierżąc w dłoniach mapę i dzielnie pokonując miasto zatłoczonym i jadącym w żółwim tempie tramwajem. Po dotarciu do Nowego Portu okazało się jednak, że nie ma tam mostu i nie możemy się nijak dostać pod pomnik. Brawa dla nas :) Postaliśmy więc, popatrzyliśmy na morze i wróciliśmy plażą na kwaterę.

Na drugi dzień opuściliśmy mieszkanie o 11 (wreszcie się wyspaliśmy ;)) i cały dzień spędziliśmy z bagażami na oddalonej o 800m plaży w oczekiwaniu na pociąg powrotny. Generalnie relaks :)


Wieczorem o 21 ostatni nocny spacer plażą, przekąska i oczekiwanie na pociąg, opóźniony zresztą. Powrót do domu bez większych przygód. Wejść do pociągu prosto z plaży i wrócić do Lublina w stroju kąpielowym i klapkach - bezcenne :)

Co podobało mi się w Gdańsku? Wysiadanie z tramwaju prosto na plaży, która znajdowała się tuż przy miejskim osiedlu, "skandynawska" architektura i fantastyczni uliczni muzycy,
Co mi się nie podobało? Komunikacja miejska (wycieczka tramwajem gdziekolwiek - kilkadziesiąt minut) i wyjątkowo niemili ludzie w kolejkach i sklepach. Jeśli chodzi o życzliwość i uprzejmość doświadczaną ze strony mieszkańców, nadal bezkonkurencyjne są u mnie okolice Kielc i Częstochowy ;)


Trasa, jaką zrobiliśmy w czasie całej podróży:


0 komentarze:

Prześlij komentarz