23 września 2014

23 września 2014

Chiny to nie miejsce dla mnie, ale nieprawdą byłoby, gdybym powiedziała, że nie podobało mi się tam zupełnie nic. Było dużo narzekania, ale wszystko ma w końcu swoje wady i zalety ;) W dzisiejszym poście wymienię więc to, co w Chinach mnie zachwyciło i za czym mimo wszystko będę tęsknić.


1. Jedzenie!!!!!!!!!!!!

Kiedy jechałam do Chin, wszyscy straszyli mnie jedzeniem - że jest niedobre, dziwne, zanieczyszczone i żebym najlepiej zaszczepiła się na wszystkie możliwe choroby, bo umrę, jak tylko coś zjem. Tymczasem okazało się, że nie mogli się bardziej mylić - jeśli jeszcze kiedykolwiek pojadę do Chin, to jedzenie będzie ku temu pierwszym powodem.

Jedzenie w Chinach jest po prostu NIEZIEMSKIE! Nie potrafię tego opisać słowami. To zupełnie co innego niż w Europie, smaki są totalnie inne i totalnie lepsze, mają zupełnie inny wymiar, a żaden z nich nie jest jednoznaczny. W Chinach stwierdziłam, że my, Europejczycy, nie mamy bladego pojęcia o jedzeniu, nie umiemy przyrządzać ani mięsa, ani warzyw, ani grzybów - w naszym wykonaniu wszystko jest mdłe i bez smaku. Ponadto bardzo odpowiadały mi tamtejsze zwyczaje - posiłki je się regularnie, o określonych godzinach - codziennie między 11 a 13 w zakładach pracy i szkołach jest przerwa na lunch, kiedy można wyjść i zjeść obiad, nie ma więc takich sytuacji jak u nas, że wychodzi się z domu o 8 i do 16 się głoduje. Dobre jest także to, że wszystkie posiłki je się na ciepło.

Przed wyjazdem zaszczepiłam się tylko na WZW A, olałam dur brzuszny, który wszyscy zalecali. W Chinach jadłam praktycznie wszystko i wszędzie i ani razu nie miałam sytuacji, żebym czymś się zatruła albo źle się po czymś poczuła. Na początku byłam ostrożna, ale z czasem nabrałam dużego zaufania do chińskiego jedzenia. Oni po prostu się na tym znają i wiedzą, co robią - nieważne, czy jesz w luksusowej restauracji, barze, na stołówce czy na ulicy ;)

I jeszcze jedna zaleta - jedzenie jest mega tanie. Przeciętny posiłek to koszt 15 yuanów (7,5 zł), 20 to już drogo, a często zdarzało się, że jadłam obiad za 7-8 (3-4 zł).

Tradycyjny chiński obiad - jada się przy okrągłym stole z obracającą się tarczą, dzięki czemu nie trzeba sięgać po potrawy przez cały stół, prosić o podawanie - wystarczy obrócić. Świetne rozwiązanie!

Wódka (ponad 50%) w plastikowych butelkach :P Widok przezabawny.

Półka ze słodyczami. Za nimi akurat nie przepadałam, większość z nich była żelkami w rozmaitych konfiguracjach. Jak widać, nie mają praktycznie nic czekoladowego. Czekolady nie lubią i nie jadają.

Nadziewane ciasteczka, które można było kupić praktycznie wszędzie na ulicy. Najlepsze ciepłe :)

Jedzenie w przydrożnej restauracji

Takie niespodzianki też się zdarzały...

Ningbo słynęło z wszelkiej maści owoców morza i krewetek.

Pan wyrabiający ręcznie coś w rodzaju nadziewanych ciastek/pierogów.


Wyjście do restauracji typu hot pot - polega to na tym, że zamawia się surowe jedzenie, a następnie samemu gotuje. Do tego dobiera się sosy i przyprawy, więc każdy ma możliwość zjeść dokładnie tak, jak lubi. Trochę z tym zabawy i niestety jest to dosyć drogie - może kosztować nawet kilkadziesiąt yuanów od osoby, ale warto spróbować.



Kolejne przekąski - kurze łapki i kawałki mięsa, do kupienia w markecie. Nie, nie próbowałam ;p

Kolejni kucharze wyrabiający ciastka (Hangzhou)

Food market w Hangzhou. Jeśli ktoś się uważnie przyjrzy, zauważy,
że pan trzyma kraba nabitego na patyk do szaszłyka ;)

Wyrób pierogów

Street food

To, z czego słynie Ningbo


Uliczne jedzenie przy ulicy, przy której mieszkałam. Kolejną genialną rzeczą w Chinach jest to, że można je bez problemu kupić praktycznie przez całą noc.

Po powrocie do Polski praktycznie nic mi nie smakuje tak jak wcześniej i bez chwili wahania oddałabym całe europejskie jedzenie w zamian za chińskie :D


2. Obiekty sportowe

W Chinach na każdym kampusie uniwersyteckim są dobrze zaopatrzone hale sportowe, boiska do praktycznie wszystkiego, siłownie, sale do tańca, gimnastyki, a nawet pomieszczenia z pianinem czy perkusją. A najlepsze jest to, że ze wszystkiego można korzystać za darmo i bez ograniczeń. Nie trzeba wpisywać się na żadne listy, chodzić po klucze - jeśli sala jest wolna, to po prostu wchodzisz i używasz. O dziwo, nic nie jest zniszczone ani pogubione. Pozazdrościć!


3. Dworce kolejowe

Dworce kolejowe są bardzo nowoczesne (podobnie jak i same pociągi) i właściwie to bardziej przypominają lotniska. Przechodzi się przez kontrolę bezpieczeństwa, a żeby dostać się do pociągu, trzeba ustawić się przed odpowiednią bramkę. Bilety sprawdza się elektronicznie. Na każdym dworcu jest co najmniej kilka restauracji (w tym na 100% McDonald i Starbucks :P). Ale najlepsze w tym wszystkim jest do, że dworce są połączone bezpośrednio z metrem, a więc, jeśli przyjeżdżasz na dworzec z wielką walizą, to nie musisz wychodzić na ulicę i taszczyć jej przez pół miasta na przystanek, tylko po prostu idziesz do schodów ruchomych, zjeżdżasz na dół i jesteś na stacji metra. Fantastyczne rozwiązanie! Tym sposobem, jak zeszłam do metra w Nankinie, dojechałam na lotnisko w Szanghaju bez wychodzenia na ulicę ;)

4. Ceny

W Chinach ogólnie jest tanio. Zaczynając od jedzenia, przez taksówki, komunikację miejską, książki, artykuły papiernicze, zabawki, kończąc na rzeczach, które w Europie są drogie, natomiast tam dostępne za grosze, np. wyrabiane ręcznie figurki ze szkła czy maskotki.

Oczywiście, są też rzeczy, które są droższe, ale często nie są to codzienne wydatki. Więcej niż w Polsce zapłacimy za bilety wstępów, pociągi, ubrania, a także za owoce i mięso (dlatego chińska dieta składa się z tak wielu warzyw). Życie codzienne jest jednak bardzo tanie, na upartego można przeżyć dzień za dosłownie kilkanaście yuanów.


Póki co tyle rzeczy przyszło mi do głowy, jeśli wpadnę na coś jeszcze, to edytuję post. Najważniejsze jest tu jednak zdecydowanie jedzenie - było tak fantastyczne, że ciągle nie mogę się pogodzić z tym, że już go nie ma i dałabym wszystko za chiński posiłek z prawdziwego zdarzenia ;)

0 komentarze:

Prześlij komentarz