22 sierpnia 2014

22 sierpnia 2014

Chiny - byłam, widziałam, przeżyłam, doświadczyłam. Wiele osób chce wiedzieć, jak było, wspomina o przygodzie życia, wiele pytań, wiele niewyjaśnionego, a więc postanowiłam, że podzielę się swoimi ostatecznymi wrażeniami, jakie zrobiło na mnie to państwo.



Na pytanie, czy podoba mi się w Chinach, odpowiadam stanowczo nie. Nie będę nikogo oszukiwać i pisać, że to piękny, kolorowy kraj, bo taki jest tylko na zdjęciach w Internecie. Chiny to kraj szary, ponury, nieprzyjazny dla chyba nikogo, w którym każdy dzień był dla mnie walką o wytrwanie tam. Miałam dość wdychania brudnego powietrza, patrzenia na obskurne blokowiska i użerania się z ludźmi, którzy nie chcą ci w niczym pomóc. Obcokrajowcy nie są w Chinach ani mile widziani, ani potrzebni - taka jest prawda. Jeśli komuś jeszcze się wydaje, że to państwo stoi otworem dla sinologa (tudzież przyszłego sinologa), to naprawdę, nie może się bardziej mylić.

Dawałam temu miejscu miliony szans, każdego dnia, co najmniej kilka wraz z każdą godziną i minutą. Naprawdę, starałam się - codziennie rano wychodziłam z domu  i próbowałam spojrzeć na ten kraj jakoś inaczej niż dotychczas, podróżowałam, odwiedzałam różne miejsca (niektóre z nich były naprawdę piękne), a mimo to wciąż mówię nie. To nie jest miejsce dla mnie. Od początku mi się tu nie podobało, myślałam jednak, że to kwestia przystosowania się do nowych warunków, ale po siedmiu tygodniach wiedziałam po prostu, że to nie jest to. I nie, nie zamierzam dawać temu miejscu jeszcze jednej szansy, miało ich już wystarczająco dużo.



Pytacie, czy się rozczarowałam. Prawda jest taka: nie, nie rozczarowałam się, bo nie spodziewałam się po tym kraju zbyt wiele. Właściwie to nie chciałam tam jechać - o tym, że wybrałam Chiny, zadecydował tylko zbieg różnych okoliczności. Słyszałam o tym kraju wystarczająco wiele na studiach, aby nie żyć mitem o cudownych Chinach i moje wyobrażenie o nich w momencie przyjazdu nie odbiegało wiele od rzeczywistości. Nie sądziłam tylko, że tego, jak chore jest to państwo, będę mogła doświadczyć tak osobiście. Ale dobrze się stało - przynajmniej wiem, że w przyszłości trzeba je omijać z daleka.

Zapytacie może, co w takim razie z moimi studiami, czy chcę nadal uczyć się chińskiego. Pytanie to zadawałam sobie miliony razy, zmieniałam zdanie wielokrotnie, a ostateczną odpowiedź znalazłam w chińskiej księgarni. Kupiłam tyle książek, ile tylko mogło zmieścić mi się w walizce i jeszcze w Chinach godzinami siedziałam nad nimi, sprawdzając nowe słowa i znaki. Uświadomiłam sobie wtedy, że niechęć do tego kraju w żadnym stopniu nie odebrała mi chęci do nauki języka, wręcz przeciwnie - odkryłam tu, w jaki sposób powinnam się dalej uczyć i chcę to kontynuować. I tak nigdy nie zakładałam pracy w Chinach, poszłam na studia ze względu na zainteresowania i tylko ze względu na zainteresowania je skończę.



Ktoś z Was może powie: pojechała do Chin, i jeszcze niezadowolona. Podróżuję nie po to, żeby wszędzie mi się podobało, ale po to, żeby zobaczyć świat takim, jakim jest, a nie oglądać go przez pryzmat telewizji czy pocztówek. Jeśli jakieś miejsce mnie zachwyciło, to nigdy o tym nie milczę, ale jeśli gdzieś mi się nie podobało, też mam prawo o tym mówić. Ten blog jest subiektywny, podobnie jak punkt widzenia każdego z nas.

To, że nie podobało mi się w Chinach wcale nie znaczy jednak, że wyjazd był nieudany. Nie neguję w żaden sposób projektu, na którym poznałam świetnych ludzi i mimo wszystko czas spędzony tam był naprawdę genialny. Po prostu nie darzyłam sympatią miejsca, w którym się znalazłam i tylko jego dotyczy ten post. Chociaż Chiny właściwie nie są krajem, który można oceniać w kategoriach sympatii czy antypatii - trzeba go albo zaakceptować, albo odrzucić. Ja wybieram to drugie, choć na pewno znajdzie się wiele osób, które chętnie będą tam wracać. Ja jednak podziękuję i być może za jakiś czas pojadę szukać lepszych wrażeń... gdzie indziej.

2 komentarze:

  1. To samo mam z Rosją - język piękny i uczyć się warto, ale żyć tam - stanowczo nie!

    OdpowiedzUsuń
  2. Dla mnie najważniejsze z tego posta to następująca perspektywa: lepiej się nie nastawiać aby niepotrzebnie się nie rozczarować:) podobnie mialam ze swoimi studiami - wymarzone, ukochane, wyczekane, a okazały się mocno odbiegające od moich wyobrażeń i nadziei. Czasem lepiej jest zachować dystans niż niepotrzebnie się wkręcać, co pokazuje również Twój tekst:)

    OdpowiedzUsuń