24 czerwca 2014

24 czerwca 2014

Ok, w ostatnim poście przedstawiłam bardzo negatywne oblicze Chin. Oczywiście nie wszystko jest tutaj tragiczne i beznadziejne, ale moje odczucia na temat smogu, tej całej biurokracji i kontroli są jak najbardziej prawdziwe i aktualne. Nie kryję, że Chiny mnie zupełnie nie zachwycają, ale liczyłam się z tym, przyjeżdżając tutaj. Miałam dość realistyczne wyobrażenie o tym kraju i wszystko w zasadzie wygląda dokładnie tak, jak sobie wyobrażałam. Postanowiłam więc napisać pierwszy post o tym, jak wygląda życie tutaj, co tutaj robię oraz jakie są moje odczucia po pierwszym tygodniu.

Najpierw wyjaśnię krótko, że jestem tutaj na wolontariacie z AIESEC. Sama organizacja, proces rekrutacji oraz załatwiania formalności to temat na oddzielny post. Mieszkam w mieście Ningbo, znajdującym się w prowincji Zhejiang, trzy godziny pociągiem od Szanghaju. Mieszkam tu u rodziny goszczącej... Przyjeżdżając tutaj, liczyłam na to, że będę mogła ćwiczyć chiński - niestety, trafiłam na rodzinę, która mówi dość dobrze po angielsku, w dodatku są w typie "Ensligh, English!" i nie chcą ze mną rozmawiać po chińsku. Mogę sobie porozmawiać tylko z ich 7-letnią córką oraz babcią, ale zwykle są to dwuzdaniowe rozmowy dotyczące tego, gdzie idę, czy mam parasolkę i czy jadłam śniadanie. Oprócz tego wszyscy w domu mówią w miejscowym dialekcie, z którego nie rozumiem ani słowa.

Z ćwiczenia języka nici, ale poza tym są bardzo mili. Pierwszego dnia po moim przyjeździe pojechaliśmy na wycieczkę w góry, aby zbierać ichniejsze borówki i zjeść obiad z ich znajomymi. Była ładna pogoda i miałam okazję zobaczyć kawałek ładniejszych Chin.


 





Jeśli chodzi o pogodę, był to jak dotąd jeden z dwóch ładnych dni. Poza tym prawie bez przerwy pada, jest bardzo duża mgła połączona ze smogiem. Efekt jest upiorny.

te okropne bloki...


Oprócz tego zwiedzamy sobie Ningbo (w ciągu ostatnich dni w deszczu) i spędzamy dużo czasu na kampusie uniwersyteckim. Poniżej kilka zdjęć z tego właśnie miejsca:

 








A tutaj stare miasto w Ningbo. Oczywiście znajdą się pewnie tacy, którzy tak właśnie wyobrażają sobie Chiny, ale dla sprostowania wyjaśniam, że jest to tylko jedna, jedyna ulica w mieście - pozostała część przypomina raczej zdjęcia znajdujące się nieco wyżej... niestety.





pan wykonujący ręcznie witraże ze szkła. były genialne i kosztowały grosze!




A co robimy na projekcie?


Hmm, miał być to projekt edukacyjno-kulturalny, a po przyjeździe okazało się, że przez pierwsze dwa tygodnie będziemy... tańczyć. Mieliśmy przygotować kilka układów tanecznych, a następnie część z nas przedstawiała inscenizację obrazów Da Vinci - Mona Lisy i Ostatniej Wieczerzy. Grupa przedstawiająca Wieczerzę miała siedzieć za stołem (w przygotowanych wcześniej strojach apostołów), następnie miała przyjść Mona Lisa, pomachać do publiczności, po czym wyjść na środek i zacząć tańczyć wraz z pozostałą częścią grupy. Całość miała mieć miejsce w centrum handlowym.

Brzmi to na tyle absurdalnie, że po prostu musi być prawdą - sama bym czegoś takiego nie wymyśliła :P







Nie pytajcie się mnie, po co to, bo nie wiem. Przyjechaliśmy tu z myślą, że będziemy uczyć dzieci, tak jak było to zapisane w projekcie. Niestety na miejscu wszystko wyszło trochę inaczej. Pozostali ludzie też nie byli zachwyceni, bo tancerze z nas żadni. Ale w praktyce...



Było bardzo pozytywnie :D

Mamy tu dość sporo wolnego czasu. Zwykle spędzamy go w galeriach handlowych albo po prostu na kampusie, grając we wszelkiego rodzaju gry. Naprawdę, mają tu boiska do chyba wszystkiego.







Mimo problemów organizacyjnych, brzydkiej pogody i kilku rozczarowań pobyt tu uznaję za udany :) Na początku byłam nastawiona do wszystkiego dość negatywnie (zwłaszcza podirytowana faktem, że nie robimy nic naprawdę produktywnego i że nie mogę ćwiczyć języka - taka karierowiczka ze mnie), ale staram się trochę wyluzować i nie traktować tego wyjazdu jako coś wybitnie rozwojowego. Naprawdę myślałam, że jadę tu do pracy, ale przypomina to bardziej obóz wakacyjny (nasze dzienne 8 godzin pracy to na przykład zwiedzanie miasta). Smog nadal jest dla mnie nie do zniesienia, ale zaczynam się oswajać z tym miejscem. Poznałam tu fajnych ludzi i teraz cieszę się, że będę tu jeszcze przez kolejne 5 tygodni ;)


4 komentarze:

  1. AIESEC już coś takiego w sobie ma, że wolontariusze jadą z przekonaniem, że będzie praca, jakieś zajęcie, a na miejscu okazuje się, że masz zwiedzać, wypoczywać i od czasu do czasu robić coś kompletnie nie związanego z początkowym celem wyjazdu. Dobrze, że przynajmniej coś macie w zamian do robienia :) Ja byłam w zeszłym roku i absolutnie nie było dla nas zajęcia...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. fakt - na początku tak było, ale teraz jest już lepiej, robimy bardzo konkretne rzeczy, więc nie narzekam na brak zajęcia ;) niedługo następny post właśnie na ten temat

      Usuń
  2. Post bardzo konkretny :) fajnie ze zaczyna Ci się podobać :) czy przez te 5 tygodni zamierzasz zwiedzać jeszcze inne miasta w Chinach? Tj.Pekin,Hong Kong? Czy prócz Chin będziesz zwiedzać jeszcze inne, ciekawe kraje w te wakacje? Pytam, bo moze zainspirujesz mnie którymś wyjazdem, jak zresztą bywało to do tej pory :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. hej :) nie planuję jechać ani do Pekinu, ani do Hongkongu, ale być może po zakończeniu wolontariatu wybiorę się do Nankinu i do Suzhou. jeśli chodzi o pozostałą część wakacji, to podejrzewam, że pewnie jeszcze się gdzieś wybiorę, ale na razie nie mam zaplanowanego nic konkretnego

      Usuń