10 maja 2014

10 maja 2014

Na drugi dzień po przyjeździe do Holandii zaplanowaliśmy zwiedzanie Amsterdamu. Słyszeliśmy wiele o tym mieście (i co nieco już widzieliśmy poprzedniego dnia) i wiedzieliśmy o tym, że jest tam mnóstwo turystów. Oblężenie jest tam takie, że nie udało nam się nawet znaleźć hosta na Couchsurfingu - mieliśmy nocleg dzięki gościnności mieszkających w Aalsmeer Marysi i Darka - to dzięki nim mieliśmy gdzie się podziać ;) Bardzo dziękujemy i pozdrawiamy!

Aalsmeer to niewielkie miasteczko położone około 20 km od Amsterdamu. To między innymi tam mieliśmy okazję zobaczyć kawałek "prawdziwej" Holandii - ogromne hale z warzywami i kwiatami, wszechobecne kanały, a także piękna, typowa dla tego kraju zabudowa. Chociaż to naprawdę niewielka miejscowość, zdecydowanie warto było się w niej zatrzymać.


Z Aalsmeer do Amsterdamu chcieliśmy się dostać stopem, ale nam nie wyszło - kierowca, który się zatrzymał, zawiózł nas do połączonego z Amsterdamem miasteczka Amstelveen. Tam nie było już szans na złapanie czegoś dalej, więc i tak musieliśmy podjechać autobusem (tak, znowu za 5 euro). Jednak Amstelveen również warto było zobaczyć :)


W Amsterdamie wysiedliśmy pod napisem "I amsterdam" - cokolwiek to znaczy. Tłum ludzi robiących sobie pod nim zdjęcia był tak duży, że praktycznie nie było go widać. Zawsze zastanawiałam się, dlaczego wszyscy robią sobie zdjęcia właśnie tam. Czy w Amsterdamie naprawdę nie ma niczego ciekawszego?

Przy okazji zastaliśmy przepiękne tulipany - część już przekwitała, ale i tak efekt był piękny.






Tuż obok znajdował się niewielki skwerek z kolejną porcją pięknych tulipanów :)










Amsterdam nie jest dużym miastem i w centrum nie trzeba jeździć autobusami, więc wybraliśmy się na pieszą wycieczkę po mieście. Początkowo bardzo nam się podobało - trzeba przyznać, że zabudowa oraz kanały robią spore wrażenie:











Jednak po dwóch godzinach bezcelowego chodzenia między kanałami nastąpiło wielkie rozczarowanie. Wiedziałam już, dlaczego turyści przyjeżdżający do Amsterdamu zawsze robią sobie zdjęcia pod słynnym napisem. Po prostu w Amsterdamie rzeczywiście nie ma do zobaczenia nic ciekawszego. No nic, po prostu nic! Kanały, kanały i jeszcze raz kanały. Ile można? Na dodatek mieliśmy jakąś beznadziejną mapę, w której nie było opisanej połowy ulic i nigdy nie wiedzieliśmy, gdzie jesteśmy. Po tak popularnym mieście spodziewaliśmy się naprawdę czegoś specjalnego, a tymczasem okazało się, że jedynymi rzeczami, jakie przyciągają turystów, są rzeczywiście narkotyki i seks.

Jeśli chodzi o pierwsze, rzeczywiście coffee shopy są wszędzie, a różne przekąski typu ciasteczka z marihuaną są na wyciągnięcie ręki. Jeśli chodzi o drugie, to w przyulicznych sklepikach i na stoiskach jest mnóstwo pocztówek, o których nie mogę powiedzieć, że są z podtekstem, że są niesmaczne albo wulgarne. To jest po prostu pornografia, ale zdaje się, że nikogo to nie razi. Jeśli zaś chodzi o pary homoseksualne, można je spotkać na ulicy, ale jakoś szczególnie nie rzucają się w oczy, nikt się tym nie afiszuje.




Amsterdam to miasto, w którym wszystko jest pomieszane. Możesz tam robić, co tylko ci się podoba, na przykład jeździć samochodem po ścieżce rowerowej... pod prąd. Rowery są tam wszędzie, nie ma chodników - są tylko ścieżki. Idąc więc drogą dla rowerów, musisz uważać, by ktoś cię nie rozjechał. Nikt na ciebie nie zatrąbi ani nawet nie będzie próbował cię omijać - to ty masz uważać, żeby ktoś w ciebie nie wjechał, bo rowerzysta jest tu święty i on ma prawo sobie jechać kiedy i gdzie mu się podoba - także po normalnej ulicy i szczątkowych fragmentach chodnika. Nie ma tam policji ani nikogo, kto mógłby pilnować porządku, dać komuś mandat czy zwrócić uwagę. Taka tam Ukraina, tyle, że na Zachodzie. Chcesz się przejechać samochodem po drodze dla rowerów pod prąd? Proszę bardzo! Masz ochotę wjechać w pieszego idącego ścieżką rowerową (bo nie ma chodnika)? Jasne, przecież sam pcha ci się pod koła! Pod tym względem chodzenie po mieście jest niesamowicie męczące, bo ciągłe oglądanie się wokół i uciekanie przed pędzącymi rowerami i skuterami daje nieźle w kość. Poza tym miasto jest brudne i zaniedbane, na ulicach leżą śmieci i nikt nic z tym nie robi. Ścisłe centrum też nie jest za ciekawe:


"czy ten budynek jest ładny..?" nie! on po prostu jest w Amsterdamie :P

W Amsterdamie możesz też spotkać na przykład Matkę Bożą z Guadalupe na szyldzie knajpy z meksykańskim jedzeniem oraz znicze na stole zamiast świeczek (hmm, może to knajpa "Wszystkich Świętych"?). O kościołach przerabianych na restauracje i sklepy już nawet nie wspominam, to jest już standard.


Jednym z ciekawszych miejsc w Amsterdamie był Floral Market, czyli targ z kwiatami. Można tam było kupić zarówno kwiaty, jak i sadzonki, cebulki tulipanów, a także wszelkiego rodzaju pamiątki i ozdoby. Tak, tam było naprawdę bardzo przyjemnie. Plusa mogę też dodać za to, że Holendrzy są bardzo mili i pomocni - zarówno w kwestii autostopu, jak i chociażby wskazania drogi i tego typu sytuacji.







Podsumowując: jeśli nie jesteś ostatnim imprezowiczem, który chce się tylko napić i naćpać, nie jedź do Amsterdamu. Naprawdę nie będziesz miał tam co robić. Miasto spokojnie można obejść w parę godzin (jeśli nie wchodzi się do muzeów, galerii i tym podobnych - my nie wchodziliśmy), zdecydowanie nie ma sensu jechać tam na dłużej niż jeden dzień.

Amsterdam zaliczam niestety do rozczarowań - nie przypadł mi do gustu.

2 komentarze:

  1. ciasteczka z marihuaną, alkohol i kanały - czyli jeden wielki staw - brzmi nieźle!

    OdpowiedzUsuń
  2. Muzea są świetne... a ludzie w coffee shopach przyjaźni, więc można tam wejść np tylko na kawę, żeby poczuć klimat.

    OdpowiedzUsuń