5 maja 2014

5 maja 2014

Wróciliśmy :) Nasza podróż trwała 9 dni, odwiedziłam dwa nowe państwa i przejechałam autostopem ponad 3000 km. Jesteśmy prawdziwymi szczęściarzami, bo wszystko się udało i pomimo paru małych zgrzytów wszystko wyszło naprawdę bardzo dobrze. Spełniliśmy kilka autostopowych marzeń oraz przekonaliśmy się na własnej skórze, jak to jest z tym Zachodem i czy faktycznie jest tam tak fantastycznie, jak to się mówi. Słowem wstępu: zdecydowanie nie jest! O tym niedługo, a tymczasem wstawiam relację z naszej jazdy stopem do Holandii ;)

Łapanie zaczęliśmy rano 26.04 - my z Moniką w Lublinie, Maciek w Krakowie. Pierwsze dwa stopy złapałyśmy bardzo szybko i dojechałyśmy do Radomia, gdzie kierowca zostawił nas przy wlocie do miasta... Miejsce bardzo słabe, bo większość przejeżdżających osób była miejscowa i nieźle zmokłyśmy, bo stałyśmy tam w deszczu przez około 40 minut. Właściwie to podczas łapania w stronę Holandii padało przez całą drogę :P W końcu jednak zatrzymali się bardzo mili państwo i zabrali nas aż za Łodź do Zgierza, gdzie mieliśmy spotkać się z Maćkiem. Po drodze nawet postawili nam herbatę w przydrożnej knapjce, bardzo miło się z nimi rozmawiało - świetni ludzie!

W Zgierzu czekałyśmy około godzinę na Maćka, który jechał tam tramwajem z centrum Łodzi. Potem wsiedliśmy w inny tramwaj i przejechaliśmy nim przez miejscowość. Tam łapaliśmy dalej (oczywiście w deszczu :D) chcąc dostać się na autostradę, co udało nam się po kilkudziesięciu minutach. Po jeszcze jednej podwózce (złapanej bardzo szybko) dotarliśmy na stację benzynową w okolicach Konina, gdzie sprawy zaczęły się komplikować.

Staliśmy przy autostradzie obok stacji, próbując kogoś złapać, ale pech chciał, że trafiliśmy na policję, która zwróciła nam uwagę i powiedziała, że nie możemy tam stać. Na szczęście obyło się bez mandatu, ale nasze szanse na złapanie stopa drastycznie się zmniejszyły. Chodziliśmy i pytaliśmy o podwózkę kierowców, staliśmy z kciukiem, ale przez bardzo długi czas nic z tego nie wychodziło. Pomału zaczynało się ściemniać i baliśmy się, że się stamtąd nie wydostaniemy i nie będziemy mieli gdzie nocować. Planowaliśmy tego dnia dojechać do Frankfurtu nad Odrą, ale w tej sytuacji zadzwoniłam nawet do Darii z pytaniem, czy nie przenocowałaby nas w Poznaniu na wypadek, gdybyśmy nie zdążyli dojechać do Niemiec.

Na szczęście w końcu udało nam się złapać stopa, który dowiózł nas do samego Frankfurtu :) Kierowca jechał do Belgii i zastanawialiśmy się nawet, czy z nim nie pojechać, ale oznaczałoby to mocną rewolucję w planie naszej wycieczki, więc daliśmy sobie spokój. Na granicy byliśmy około 22 i kierowca wysadził nas przy zjeździe na Frankfurt. Musieliśmy przejść po ciemku autostradą jakieś 100 metrów, co nie było miłym przeżyciem, ale po kilkunastu minutach byliśmy już u Ilony, która na nasze szczęście mieszkała zaledwie pięć minut pieszo od autostrady. Z tego miejsca dziękujemy za przenocowanie nas :)

Spaliśmy krótko, bo zaledwie kilka godzin - z samego rana staliśmy już na mglistej drodze przy wjeździe na autostradę w stronę Berlina.


Ruch był mały i trwało to dość długo. Wcześniej dotarły do nas plotki, że w Niemczech obowiązuje zupełny zakaz autostopu (nie rozumiem), ale wydaje nam się, że nie jest to prawda - po drodze minęły nas cztery radiowozy i nikt się nami nie zainteresował. O tym zakazie mówili nam też kierowcy w drodze powrotnej, ale po powrocie sprawdziłam to i z tego, co się dowiedziałam wynika, że zakaz obowiązuje tylko stanie na autostradzie, co jest oczywiste i zrozumiałe.

W końcu podjechał samochód i dosłownie wyskoczył z niego bardzo zdenerwowany Niemiec, który mieszanką niemieckiego i angielskiego wyjaśnił nam, że strasznie mu się spieszy i zaczął ładować nasze rzeczy do bagażnika, nie pytając nawet, gdzie chcemy jechać :D On jechał do Berlina, więc próbowaliśmy mu tłumaczyć, że owszem, Berlin nam pasuje, ale nie chcemy wjeżdżać do centrum, ale wysiąść gdzieś na stacji na autostradzie. Nie będąc do końca pewnym, czy nas zrozumiał, pognaliśmy w stronę stolicy Niemiec. Wysadził nas na szczęście dobrze :D

Tuż po wyjściu z samochodu dostrzegliśmy na parkingu samochód z polską rejestracją, więc natychmiast podeszliśmy porozmawiać z kierowcą. Okazało się, że jedzie prosto do Holandii, ma wolne miejsce i może nas wziąć :) Tak więc w błyskawicznym tempie pokonaliśmy całe Niemcy i już około 13-14 byliśmy w Holandii.

Kierowca nie jechał do Amsterdamu i wysadził nas jakieś 100 km przed nim. Znowu więc postaliśmy trochę na deszczu, zanim w końcu złapaliśmy dwa ostatnie stopy, które zawiozły nas do Amsterdamu. Ostatni samochód, którym na tym etapie jechaliśmy, jechał do samego centrum, my jednak nie chcieliśmy dostać się do Amsterdamu, ale do oddalonego około 20 km od niego Aalsmeer, gdzie mieliśmy nocleg. Tutaj popełniliśmy błąd, który wynikał z naszej nieświadomości oraz uporu w chęci pokonania całej drogi stopem. Nie chcieliśmy władować się do miasta, więc poprosiliśmy kierowcę o wysadzenie nas przy zjeździe w okolicach Baarn.


Co rzuciło nam się w oczy po wjeździe do Holandii? Przede wszystkim to, że jest to kraj, w którym rower jest ważniejszy od człowieka. W miastach nie ma chodników - są tylko ścieżki rowerowe i ściezki... dla koni.



Zamierzaliśmy dojechać do Aalsmeer zaznaczoną na niebiesko drogą, która na mapie wyglądała całkiem dobrze, jednak wszyscy mówili nam, że tędy nikt nie jeździ i że musimy znowu wjechać na autostradę. W końcu jakiś pan, który bardzo chciał nam pomóc, podwiózł nas do Hilversum, gdzie wysadził nas przy wjeździe na autostradę. Nie wiedzieliśmy, co robić dalej, bo za wszelką cenę chcieliśmy uniknąć wjazdu do Amsterdamu, zatrzymaliśmy więc jeszcze kilka samochodów, ale wszyscy mówili nam to samo. Nie było więc wyjścia i w końcu wjechaliśmy na autostradę. Kobieta, która nas podwiozła, jechała do centrum miasta, a po drodze nie miała nas gdzie wysadzić. Tak więc władowaliśmy się do Amsterdamu i nie było już mowy o powrocie na autostradę. Pozostało nam dostać się do Aalsmeer autobusem.

Chyba nie muszę mówić, że komunikacja miejska w Amsterdamie do tanich nie należy - postanowiliśmy więc złapać stopa z obrzeży miasta, aby dostać się do jego centrum. Dosłownie po minucie zatrzymał się samochód, a w nim Polak :) Podwiózł nas spory kawałek, jednak dojście na odpowiedni przystanek autobusowy zajęło nam sporo czasu. Chodziliśmy po samym centrum Amsterdamu z bardzo ciężkimi plecakami i mieliśmy już wszystkiego dosyć, byliśmy zmęczeni i źli. W końcu więc wsiedliśmy do autobusu (i zapłaciliśmy za przejazd po 5 euro...), jechaliśmy godzinę i do Aalsmeer dotarliśmy po 22, głodni i padnięci. Na miejscu poznaliśmy naszych przemiłych gospodarzy - Marysię i Darka. Dziękujemy bardzo za możliwość przenocowania u Was! :) Potem szybka kolacja i spać - na drugi dzień planowaliśmy zwiedzanie Amsterdamu.

0 komentarze:

Prześlij komentarz