17 września 2013

17 września 2013

Florencja
Uff... wróciłam. Gdy po dwóch nocach spędzonych w autokarze podczas trzydniowej tułaczki, przeżyciu gigantycznej ulewy w Rzymie i dwóch dniach chorowania weszłam do domu, nie poznał mnie własny kot. Ostatnie dni były ciężkie, ale cały tydzień spędzony we Włoszech był niesamowity. Po wielu godzinach jazdy wreszcie wzięłam prysznic, rozczesałam naturalnego dreda, który powstał ze wszystkich moich włosów zmaltretowanych podróżą, przebrałam się, zjadłam porządny obiad, obejrzałam zdjęcia, załatwiłam zaległe sprawy i wreszcie siadłam, aby coś tu napisać ;)

Przede wszystkim nazwiedzałam się za wszystkie czasy, zobaczyłam praktycznie wszystkie najważniejsze miejsca na północy Włoch, od Rzymu po Wenecję, a także Wiedeń, do którego od dawna chciałam się wybrać. Co prawda nie do końca odpowiada mi forma kilkugodzinnego zwiedzania z przewodnikiem (zdecydowanie wolę robić to na własną rękę), jednak samej nigdy nie udałoby mi się tyle zobaczyć w tak krótkim czasie, stąd też nie narzekam. Trzeba przyznać, że biuro, z którego jechałam (StudenckieWyjazdy.pl) było świetnie zorganizowane: zero problemów i komplikacji, całkiem fajna atmosfera, a poza tym mieliśmy zapewnione przewodniki i mapy każdego miasta, które odwiedzaliśmy, dzięki czemu mogliśmy co nieco zobaczyć sami, plus wygodny, piętrowy autokar (i miejsca na górze przy przedniej szybie ;)). Nie wiem, czy kiedyś jeszcze zdecyduję się na studencki wyjazd, bo mimo wszystko nadal wolę zwiedzać na własną rękę, ale biuro mogę polecić :)

Wenecja
Jeśli zaś chodzi o same Włochy, to są zachwycające miejscami, jednak biorąc pod uwagę całokształt nie urzekły mnie jakoś szczególnie. Do pięknych miejsc należały przede wszystkim Florencja, Wenecja oraz Rzym, jednak większość tego, co pomiędzy, to pola i małe wioski niewiele odbiegające od polskich (nie to, żeby polskie wioski nie były piękne - po prostu nie doświadczyłam żadnych nadzwyczajnych krajobrazów). Sami Włosi są też bardzo trudni w obsłudze - praktycznie nikt nie mówi po angielsku, za to, o ironio, niektórzy rozumieją polski, nie mam pojęcia jak i dlaczego. Zdumiewającym faktem jest również obecność sklepów monopolowych (tak, tych oryginalnych, all rights reserved to polskie osiedla), ale o tym potem :) Miejscowość, w której mieszkałam, Lido Adriano, była doprawdy nieszczególna: Lidl (istne wybawienie dla Polaka za granicą), trzy lodziarnie na krzyż, a w dodatku mieszkało tam więcej czarnoskórych niż Włochów. Zasadniczo nie było tam co robić, ale ze względu na dużą ilość wycieczek zupełnie mi to nie przeszkadzało ;)

Muszę się jeszcze ogarnąć, poprzerabiać zdjęcia, zmontować filmy (a trochę ich będzie ;)) i mam nadzieję, że w ciągu najbliższych dni pojawią się tu bardziej szczegółowe relacje z poszczególnych dni i miejsc ;)

Wszystkich, którzy chcieliby zobaczyć więcej zdjęć z wyjazdu zapraszam tutaj:
http://photoblog.pl/esregnet

0 komentarze:

Prześlij komentarz