13 lutego 2015

13 lutego 2015

Zacznijmy od początku. Miał być wyjazdowy Sylwester - nie wyszedł. Nie wyszło picie wina na chorwackiej riwierze, spacerowanie po najukochańszym Lwowie ani nawet raczenie się grzańcem w jakiejś bieszczadzkiej głuszy. Bieszczady miały być także i tym razem, jednak nie po to moją ulubioną zasadą w podróży jest "plany są po to, aby je zmieniać", żeby wszystko miało pójść zgodnie z pierwotnym zamysłem. I tak oto wylądowałam w Beskidach.

Pierwszą rzeczą, jaką zrobiłam po wygraniu zimowej batalii, zwanej potocznie sesją, było wskoczenie do autobusu i pognanie w kierunku słowackiej granicy. Po ostatnim egzaminie powiedziałam, że jak w ciągu 48 godzin nie pójdę w góry, to będzie ze mną źle. Zakończony właśnie semestr o mało mnie nie zabił, więc w końcu trzeba było jakoś odpocząć. No i tak dotarłam do miejsca na krańcu Polski, gdzie świat miał tylko dwa kolory, a jadąc trasą, którą znam już szczegółowo na pamięć wspominałam sobie: o, tutaj w Lutczy to dwa lata temu wziął mnie na stopa taki miły chłopak, a tu przy rozjeździe jest ta mała stacja, której prawie nie widać z drogi, a na której robiliśmy postój, jak kiedyś jechaliśmy wieczorem na majówkę do Wetliny.

I tak ze spontanicznego pomysłu zrobiła się niczego sobie wycieczka: pochodziłam po górach, rozruszałam nieużywane od października mięśnie, które zapomniały już o swoim istnieniu, spotkałam się z Darią, której nie widziałam wieki i w której domu piłam kakao z pięknych kubków, które teraz stoją także u mnie w domu jako pamiątka tego fajnego czasu (dziękuję najpiękniej za prezent!) i jakby nigdy nic grałam sobie w karty i Scrabble, po raz pierwszy od niepamiętnych czasów nic nie musząc i nigdzie się nie spiesząc.

Nie jedź zimą w góry, mówili. Tak samo, jak mówili, żebym nie jeździła autostopem, nie jechała na wolontariat i nie wychodziła z lotniska w Katarze podczas przesiadki. Żadna z wymienionych rzeczy nie zrobiła mi krzywdy, więc stwierdziłam, że zimową wspinaczkę też przeżyję. Pojechałam w dżinsach, za dużych rękawiczkach, pożyczonych stuptupach, kurtce mojej mamy, szłam w śniegu po kolana i jadłam zamarznięte na kamień Snickersy.


I było najpiękniej!










 















1 komentarz:

  1. Tylko pozazdrościć takiej wycieczki! Niesamowite widoki, a góry zimą są najpiękniejsze :)

    OdpowiedzUsuń